Zapraszam na blog podróżniczy o wyprawach do krajów Azji, Europy, Afryki Północnej i Ameryki Środko

2.04.2014

/BANGKOK/ Tuk tuk zwany Monika, czyli jak poruszać się w miejskiej dżungli


Bangkok. Metropolia-moloch przytłaczająca liczbą ludzi i pojazdów. Pewne rejony miasta zakorkowane są przez całą dobę, a przez tłum na niektórych ulicach trudno się przebić nawet o drugiej w nocy. Po tygodniu w tym oku cyklonu myślałam, że niedługo oszaleję od smogu, hałasu i ścisku, a Warszawa jawiła mi się jako przyjazna prowincjonalna miejscowość...


Sposobów na mniej lub bardziej efektywne podróżowanie po Bangkoku nie brakuje. Tuk tuki, taksówki, autobusy, MRT, BTS, tramwaje wodne, łódki turystyczne... Żaden z tych środków transportu nie jest idealny, część z nich ze względu na cenę dostępna jest tylko dla niektórych mieszkańców miasta, ale tak czy owak będąc w stolicy Tajlandii warto dać się wytrząść w tuk tuku na dziurawych ulicach, ochlapać wodą z Chao Phrayi w tramwaju wodnym i owiać podsufitowemu wiatrakowi w autobusie...

Kolorowe tuk tuki są już niemal symbolem wielu krajów Azji i stałym elementem krajobrazu Bangkoku, Phnom Penh, New Delhi czy Katmandu. Wersja tajska ma dodatkowy sympatyczny akcent w postaci swojskiego napisu "Monika" wymalowanego na budce. Napis ten nie ma oczywiście nic wspólnego z polskim imieniem żeńskim: Monika Motors Limited, istniejący od roku 1883 producent riksz silnikowych, to obok koncernu TukTuk Forwerder Co. jeden z liderów rynku pojazdów kołowych w Tajlandii. Firma wytwarza też nota bene generatory elektryczne na potrzeby Skytraina w Bangkoku.


Tuk tuki czają się w bocznych uliczkach i przy atrakcjach turystycznych, mkną pod prąd między stojącymi w korku autami, wciskają się w zaułki niedostępne dla samochodów. Choć jazda na twardawej kanapie bez pasów przez dłużej niż 30 minut powoduje bóle kręgosłupa, przewianie szyi, całkowitą demolkę fryzury i kaszel od ulicznego pyłu, to i tak motoriksze są często najlepszą alternatywą na dotarcie z A do B w zakorkowanym mieście. Sprytny tuk tuk wciśnie się bowiem prawie wszędzie, a kierowca w czasie negocjacji, bez których oczywiście nigdy nie należy wsiadać do kabiny, zgodzi się na niewygórowaną kwotę. Małe pojazdy z motorowerem z przodu i butlą gazową z tyłu nie są wyposażone w taksometr - ale i tak jazda nimi jest z reguły tańsza niż taksówką. Nigdy nie zdarzyło mi się też, by kierowca żądał coś więcej niż umówiona z góry kwota.


Bywało natomiast nieraz, że podróż trwała dziesięć razy dłużej i zakończyła się niezupełnie tam, gdzie chciałam... Otóż gdy wsiada się do tuk tuka przy pałacu królewskim czy muzeum narodowym, a kierowca sam proponuje absurdalnie niską cenę rzędu 20 bahtów (dla porównania w taksówce z niewłączonym taksometrem niezależnie od dystansu punktem wyjścia do negocjacji jest zwykle kwota 200 bahtów), to możemy być pewni, że trafiliśmy na Taja z dużą rodziną, który zanim dojedzie tam, gdzie chcemy (lub też niezupełnie tam, gdzie chcemy), obwiezie nas przynajmniej po pięciu sklepach z kosmicznie drogą biżuterią, ofertą ubrań na miarę, górami pluszowych słoników... "Sklepy kuzynów" to oczywiście często eufemizm dla paramafijnych układów z konkretną prowizją wypłacaną kierowcy za przywiezienie turystów i procentem od dokonanych zakupów. Z takiego objazdu nie ma się jak wymigać - trasa jest dokładnie ustalona (choć dla pasażera do końca pozostaje tajemnicą), więc ani strategia "nic nie kupuję", ani "kupię coś na odczepnego" nie przybliży nas do końca Odysei. Trzeba odetchnąć głęboko, uśmiechnąć się, przypomnieć sobie, że to urlop i nic nas nie goni i... enjoy the view!


Gdy siniaki na tyłku skłonią nas do poszukania wygodniejszego środka transportu, to pewnie będzie to taksówka. W Bangkoku w roli tej występują zwykle porządne nowe samochody - wygodne i klimatyzowane. Mają karoserie w nowoczesnym pinku, eleganckiej zieleni, nowojorskiej żółci.... Zresztą jest ich tak dużo, że nie trzeba wytężać specjalnie oczu, by wyłuskać je z rzeki aut. Jazda nimi jest przyjemna z kilku względów - można odpocząć od upału, zrelaksować się na wygodnym siedzeniu, poobserwować kiwające się hipnotycznie amulety zawieszone przy lusterku. Z reguły jest na nich wizerunek ukochanego przez Tajów króla Ramy IX Bhumibola Adulyadeja. Jadąc przez zakorkowany Bangkok lubię sobie pofilozofować, jak dziwnie jeździ się siedząc jako pasażer na miejscu kierowcy... 


Taksówka - podobnie jak tuk tuk - może okazać się narzędziem w rękach lokalnej mafii. Wtedy zamiast w wybranej przez nas knajpce wylądujemy w "największej restauracji z owocami morza", w której od krewetek bardziej imponujące będą ceny. Aby uniknąć takiej sytuacji nie należy zdradzać, o jaki rodzaj lokalu czy miejsca nam chodzi i podać taksówkarzowi jedynie np. skrzyżowanie ulic, na które ma nas zawieźć. I modlić się, by je znał, umiał czytać mapę, znalazł w schowku GPS lub miał do kogo zadzwonić po informację...

Opłaty w taksówce teoretycznie powinny być niewygórowane i zgodne z oficjalną tabelą znajdującą się zawsze za siedzeniem kierowcy. Niestety złapanie samochodu z kierowcą, który będzie chciał zrozumieć słowo "taksometr" bywa niełatwe. Czasem wymaga to nawet dwudziestu prób. Ale nie warto się poddawać. A jeśli już, to ustalmy PRZED wejściem do środka jakąś niebolesną dla nas sumę - pamiętając, że 150 bahtów to według taryfikatora kwota, za którą w zasadzie można przejechać wzdłuż cały Bangkok... 


Autobus to podobnie jak tramwaj wodny najbardziej demokratyczny, czyli najtańszy sposób transportu. Bilet - sprzedawany przez bileterkę dzwoniącą pudełeczkiem z drobnymi (służącym też nota bene za kasownik) - kosztuje dosłownie kilkanaście groszy, a dokładnie rzędu 10-15 bahtów. Niestety nawet pokonanie problemów z kierunkiem jazdy, które ja na przykład mam w każdym kraju "lewostronnym", nie gwarantuje łatwego wyboru autobusu. Z prostego powodu: opisy trasy są wyłącznie po tajsku. Dlatego eskapadę autobusem warto zaplanować w hotelu wykorzystując WiFi i stronę http://www.transitbangkok.com/bangkok_buses.html z dokładnymi rozkładami jazdy.


Przejazd autobusem jest przeżyciem wartym trudów i pewnych niedogodności. Podobnie jak tramwajami wodnymi jeżdżą nimi bowiem głównie mieszkańcy miasta a nie turyści, co daje niezwykły wgląd w PRAWDZIWE życie Bangkoku. Warto też zwrócić uwagę na oryginalny system chłodzenia podsufitowego, którego efekty też fajnie jest sprawdzić na własnym ciele. I na wyglądające nieco prowokacyjnie oznaczenie ISO na szybie rozklekotanej kupy złomu...


Nowoczesne klimatyzowane pojazdy szynowe mknące pod ziemią i na systemie wiaduktów to zupełnie inny świat. Kolorowe automaty z żetonami (w MRT) i biletami (w BTS), bezszelestne bramki, sterylne wagoniki. 


To zupełnie inny świat. Świat, w którym bilety są na tyle drogie, że nie każdego na nie stać. Dlatego w wagonach metra i szybkiej kolejki prócz turystów siedzą głównie pracownicy korporacji w stosownych uniformach, panie wracające z siateczkami z pracy oraz bogatsi zjadacze bułek wyposażeni w zabawki elektroniczne dyskretnie podkreślające ich status finansowy.


Nadziemny BTS zwany też Skytrainem to 2 linie (Sukhumvit Line i Silom Line), 34 stacje, 55 km trasy. Całkiem sporo, ale jednak w ten szybki i wygodny sposób w wiele miejsc Bangkoku - choćby na Khaosan Road czy do pałacu królewskiego - dojechać się nie da. Niemniej jednak wszędzie, gdzie to możliwe, warto pomknąć właśnie Skytrainem, bo jest najszybszy. Trzeba tylko pamiętać o dwóch sprawach: po pierwsze warto zbierać drobne na bilety, bo automaty na stacjach BTS łykają wyłącznie bilon (jeśli mamy banknoty, to możemy rozmienić je w pobliskim okienku informacyjnym), a po drugie pod żadnym pozorem nie wolno wyrzucać fioletowego kartonika, bo potrzebny będzie do otworzenia bramek przy wyjściu z kolejki.


Podziemne MRT to póki co jedna linia łącząca stacje Hua Lampong i Bang Sue. Napis "To Bang Sue" wskazujący kierunek jazdy na stacjach swą niezamierzoną seksualną konotacją rozśmiesza do łez anglojęzycznych turystów. Metro w Bangkoku jest bardzo młode - ma niecałe 10 lat, ale plany jego rozwoju są bardzo ambitne: prócz zbudowanej już niebieskiej linii ma powstać jeszcze zielona, pomarańczowa, fioletowa, żółta, różowa, brązowa... Widząc tempo rozwoju Bangkoku (na przykład od zeszłego roku na stacjach Skytraina zdążyły przybyć szyby oddzielające peron od torów), wierzę, że niedługo miasto to będzie mieć sieć metra we wszystkich kolorach tęczy.


Czytelna mapka nowoczesnych kolejek w Bangkoku znajduje się na oficjalnej stronie http://www.transitbangkok.com/images/BTS_MRT_Chao_Phraya_Express_Khlong_Boat_BRT.png. Jeśli ktoś ma ochotę porozkoszować się szklano-plastikowym nowoczesnym obliczem Bangkoku, to MRT i BTS są dla niego zdecydowanie najlepszym - a może i jedynym - wyborem.

Dla miłośników dreszczyku emocji z kolei najlepszym rozwiązaniem będą tramwaje wodne, na które bilet kupujemy nota bene tak jak w przypadku autobusów u dzwoniącej drobniakami bileterki chodzącej (lub przeciskającej się) między pasażerami. O wspomniany dreszczyk tramwaje przyprawiają na wiele sposobów - swym stanem technicznym, brakiem kamizelek ratunkowych, przeładowaniem, tempem jazdy, krótkim czasem postoju wymagającym szybkiego wskakiwania na drewniany pokład i wyskakiwania na betonowe nabrzeże. 


Większość turystów wybiera sporo droższe łódki spacerowe bojąc się konfrontacji z żywiołem, ale rejs nimi z pewnością nie dostarcza tylu atrakcji i chlapnięć w twarz, co jazda tramwajem. I choć tramwaj płynie trochę jak pijany zając stając raz po jednej, raz po drugiej stronie Chao Phrayi, to ma trzy zasadnicze zalety: nie stoi w korkach, jest bardzo tani i dowozi jak po sznurku do kilku kluczowych atrakcji turystycznych - w tym do świątyni Wat Arun i pałacu królewskiego. Jest też dobrym wyborem, jeśli mieszkamy w hotelu przy słabo skomunikowanej Khaosan lub Rambuttri. Z przystanku 13 jest dosłownie 200 metrów do tych ulic - a dodatkowo idziemy wzdłuż bazarku z moim zdaniem wartymi uwagi pamiątkami, a potem ulicą kolo niezawodnego "Seven Eleven", spożywczaka ze WSZYSTKIM, nawet z tajskimi papierosami w przerażających opakowaniach z wizualnymi ostrzeżeniami działającymi na wyobraźnię dużo bardziej niż unijne słowne pouczenia. Choć fotka na opakowaniu kupionym w Singapurze była chyba jeszcze bardziej hardcore'owa.


Bangkok to urban jungle, po której niełatwo jest się poruszać. Zwłaszcza teraz, gdy część dużych ulic zablokowali protestujący. Dlatego trzeba zaopatrzyć się w dokładny plan miasta, wygodne buty i dużo cierpliwości. I zawsze być otwartym na zwiedzenie zupełnie innej części miasta niż ta, którą sobie na dziś zaplanowaliśmy...




***
ZAPRASZAM TEŻ NA FILM "DRIVING THROUGH BANGKOK:


ORAZ DO LEKTURY TEKSTÓW:


No comments:

Post a Comment