Tegoroczną jesień utrwaliłam fotograficznie jak żadną inną dotąd. Aż szkoda, że żółte liście już opadają z drzew pozbawiając je tak lubianego przez aparat koloru. Ale jeszcze kilka pajęczyn trzyma się na gałęziach i parę przyschłych traw kołysze na polach – więc może uda się zrobić fotograficzne pożegnanie jesieni!
A jak
pożegnanie jesieni, to tylko na Podlasiu. Tam właśnie jedziemy z grupą
fotograficzną i naszym Nauczycielem w poszukiwaniu ciekawych tematów. Pojawiają się
już po drodze z Warszawy – słynne ażurowe półtunele na bródnowskim odcinku S8,
mosty, łąki, majacząca w oddali dachem niczym gałki lodów cerkiew Hagia Sophia
pod Białymstokiem – zbudowana w latach osiemdziesiątych XX wieku miniatura w
skali 1:3 świątyni znajdującej się w
Stambule.
Supraśl wita
nas lekko deszczową aurą. To nic, mżawka może dać ciekawy efekt na zdjęciach –
pod warunkiem, że osłoni się aparat folią stwarzając mu warunki do bezawaryjnej
pracy. Zadanie na spacer po ulicach miasteczka dostaliśmy trudne – nie wolno
nam zmieniać obiektywów, wszystko trzeba zrobić jednym, ulubionym. Moja Sigma
mnie nie zawodzi – ładnie rysuje uliczki,
łapie lekko poruszonego psa, utrwala odbicia drzew w wodzie.
W Supraślu
jest masa atrakcji turystycznych i architektonicznych – o czym dowiaduję się z
ulotki wydanej przez Urząd Miejski. Na przykład zbudowany w latach 1892-1903 dla
supraskiego fabrykanta Adolfa Pałac
Buchholtzów, w którym dziś mieści się Liceum Plastyczne. Znajdujący się na
Placu Kościuszki budynek wygląda całkiem zwyczajnie, ale taki nie jest, bo –
jak czytam – „w harmonijny sposób łączy on cechy renesansu francuskiego i
włoskiego (dach, owalne lukarny, szczyty facjatek, elewacje) z klasycystycznymi
(portyk balkonowy) i secesyjnymi (ornamentyka, dekoracje sztukatorskie wnętrz)”.
Wnętrz zwiedzić nam się nie udaje, ale jasna fasada ładnie pozuje do zdjęć.
Idziemy
ulicą Trzeciego Maja. Przed nami pojawia się kościół p.w. Świętej Trójcy zbudowany w II połowie XIX wieku. W
uzdrowisku – bo Supraśl ma taki status dzięki mikroklimatowi sprzyjającemu
zdrowiu, który odczuwamy z każdym wdechem – jest zresztą kilka świątyń różnych
wyznań. Prawosławny klasztor męski, cerkiew
p.w. Zwiastowania NMP, cerkiew Jana Teologa, cerkiew cmentarna p.w. Św. Jerzego
Zwycięzcy… Ale że pada deszcz i jest coraz ciemnej, my udajemy się pod dach
kryjący wiele ciekawych motywów – do Muzeum Ikon.
Znajduje się
ono w ciekawym miejscu - zajmuje część siedemnastowiecznego Pałacu
Archimandrytów, wchodzącego w skład zabudowań monasteru supraskiego. Wchodzimy
do pierwszej sali. Ikony zaprezentowane zostały
tu w konstrukcjach przypominających katakumby rzymskie, w otoczeniu
polichromii ściennych będących replikami wczesnochrześcijańskich malowideł –
jak tłumaczy przewodniczka. Obrazy są ładnie wyeksponowane, nasze aparaty chętnie
kierują się w ich stronę w poszukiwaniu ciekawych kadrów.
W kolejnej sali, dla zobrazowania głównych świąt w roku
liturgicznym, na kole umieszczone
zostały ikony przedstawiające wybrane święta. Na obrazach wiszących na ścianach
widać już ząb czasu – który dodał im
nowy ciekawy rys i szczyptę dramatyzmu.
Dalej w miniwitrynkach
prezentowane są krzyże, które
towarzyszyły wiernym w podróżach. Zgromadzone tu eksponaty odnaleziono podczas
wykopalisk archeologicznych prowadzonych na Podlasiu.
W kolejnej sali
udaje nam się zobaczyć ikony przyozdobione
metalowymi elementami – o wiele bogatsze od drewnianych. Jak wyjaśnia
przewodniczka, celem dekorowania ikon było wyrażenie szacunku pierwowzorowi: blask
złota lub srebra symbolizuje boskie niematerialne światło.
Niestety
pozostała część ekspozycji jest akurat w renowacji, ale nawet ten krótki spacer
po historii ikon zaowocował wieloma zdjęciami – i przemyśleniami. Szkoda, że w
niektórych religiach nie dopuszcza się tworzenia przedstawień
wizerunków świętych.
Wieczór to
doskonała pora na łapanie ruchu. Auta mkną nieco za szybko uliczkami Supraśla,
a my polujemy w trybie seryjnym na samochody. Ćwiczenie techniki panoramowania
to doskonałe zamknięcie fotograficznego spaceru.
Kolejny
dzień naszego pleneru przebiega pod hasłem natura vs. kultura. Najpierw zatrzymujemy
się w małej wiosce, z której niedaleko już do granicy z Białorusią, co zresztą słychać
dobrze w nie zawsze dla mnie zrozumiałym języku mieszkańców. Pustostan, kolorowy dom, lekko upozowany kubek na płocie przywodzący na myśl
słynną scenę z „Samych Swoich” – doskonałe motywy w porannym świetle.
A koło wsi
łąka. Pozornie pusta i monochromatyczna, przy bliższym oglądzie – pełna skarbów.
Drobnych detali, nad którymi warto
popracować – przysłona, światło, ISO. Ciekawych linii i rytmów. A jeśli ktoś chciałby więcej dynamiki, to może pobawić się
w tanie acz efektowne tricki wykorzystujące szybkie zoomowanie.
Leżące
nieopodal Kruszyniany to dla mnie prawdziwe odkrycie. Pewnie po części dlatego,
że w jurcie tatarskiej zjedliśmy prawdziwe rarytasy. Cepeliny w rosole, kozinę
i grzesznie słodki deser – czak czaki, czyli małe faworki obtoczone w miodzie z
makiem i wzbogacone rodzynkami. Kupuję na wynos aż trzy pudełka tego przysmaku.
Pełen żołądek nie sprzyja twórczości, ale dobre natchnienie pobudza wyobraźnię. W tym wypadku natchnieniem jest cmentarz muzułmański z nagrobkami z XVII, XIX i XX wieku. Groby muzułmanów są skromne. Nie ma zwyczaju ozdabiania ich kwiatami, nie zapala się także lampek i świec. Czasem ktoś postąpi tu wbrew tradycji i położy wiązankę – kruszyniańscy Tatarzy przyzwyczajeni do różnorodności kultur nie zdejmują jej wtedy i leży nieco przekornie na surowym nagrobku.
Nagrobek to dwa kamienie i przestrzeń między nimi –
czasem wbrew tradycji przykryta tu płytą. Co ciekawe napisy na pionowej płaszczyźnie tablic grawerowane są od innej strony niż na grobach chrześcijan. Inne są też pozostałe zwyczaje: zmarłego
w tradycji muzułmańskiej kładzie się tak, aby leżał na prawym boku z twarzą zwróconą w kierunku Mekki. Grzebanie ciał jest zadaniem mężczyzn, ale – jak mówi nam Dżemil, który oprowadza nas
po tym niezwykłym miejscu – w pogrzebach w Kruszynianach uczestniczą już także
kobiety. Na uroczystość nie przychodzą tu jedynie panie będące przy nadziei.
Z cmentarza
już tylko kroków dzieli nas od drewnianego
meczetu – jednego z dwóch najstarszych z Polsce. Zbudowany został on prawdopodobnie
w drugiej połowie XVIII lub w pierwszej połowie XIX wieku na miejscu starszej
świątyni wzniesionej przez społeczność tatarską. Budynek jest mały – ma zaledwie
10 na 13 metrów. Z zewnątrz i wewnątrz pokryto go drewnianą boazerią pomalowaną na
ciemnozielony kolor symbolizujący wiarę islamską. W środku zachwycają mnie
fotograficznie lampy i motywy z półksiężycem
oraz pięknie wyeksponowany Koran.
Zapada
wieczór, wnętrze świątyni spowija ciepłe światło. Niebo przykryte chmurami –
nie uda nam się więc dzisiaj sfotografować gwiazd.
Trzeci dzień
podlaskiego pleneru przebiega pod znakiem Puszczy Knyszyńskiej. Fotografowanie
zaczynam od polowania na pajęczyny. Dzięki nakładce na obiektyw udaje mi się
uzyskać w jej tle bokeh kształtowy.
Las z pozoru
jednolity, drzewa układają się w różne
rytmy. Ale gdy ma się kilka godzin,
można wypatrzyć w nim dużo więcej. Kolorowe grzyby, liście, ślady działalności
ludzkiej, krople rosy.
Szerszym
planem można ująć kształt ścieżki, a
filtrem polaryzacyjnym wydobyć fakturę mokrych
liści. Znaleziona pod runem bomba okazuje się piastą rowerową, ale i tak
utrwalam to nieco przerdzewiałe UFO. Nawet w lesie można pobawić się w kompozycje abstrakcyjne.
Weekend się kończy – i wyjazd się kończy. Żegnamy gościnne Podlasie. Do Warszawy zabierzemy
wspomnienie smacznych potraw, pięknych krajobrazów i czystego powietrza. Z
radia dowiadujemy się, że byliśmy w centrum wydarzeń. Teraz właśnie bowiem swą wędrówkę rozpoczęły żyjące w okolicach
Supraśla żubry, które są niczym świstak Phil z Pensylwanii: potrafią
przewidzieć nadejście zimy. W weekend dopiero część stada
doszła do drogi, która łączy Supraśl z Krynkami. A to znaczy, że jesień jeszcze trochę z nami zostanie zanim definitywnie ustąpi miejsca zimie.