Zapraszam na blog podróżniczy o wyprawach do krajów Azji, Europy, Afryki Północnej i Ameryki Środko

6.24.2013

/MAJORKA/ W Palmie pod palmą


Majorka - wyspa 550 kilometrów wybrzeża i ponad 200 plaż, a w jej sercu Palma zwana małą Barceloną, labiryntem smaków, perłą mauretańskiego stylu. Miasto, w którym można i pozwiedzać, i potańczyć, a także dobrze zjeść, pokąpać się w morzu oraz poplażować. 


"Majorkańczyk zawsze znajdzie jakiś powód, aby się nie spieszyć. Życie jest takie długie!" - pisała George Sand w swych wspomnieniach zatytułowanych "Zima na Majorce". Jej słowa były wprawdzie ironiczne, lecz słodka mañana jest chyba rzeczywiście najlepszą strategią, by dobrze wypocząć pod tutejszymi palmami. Najlepiej z kieliszkiem Sangrii wzbogaconej lodem i owocami.
 


Do Palmy leci się z Warszawy trzy godziny - znaleźć się tam więc można szybciej niż na przykład w Kołobrzegu. Lotnisko jest blisko miasta, do centrum kursują autobusy: jedynka zawozi nas w pół godziny w okolicę hotelu. Nazwy kolejnych przystanków wyświetlane są na panelu wewnątrz pojazdu, więc niezależnie od pory dnia trudno się pomylić.

Jak przyjemnie spędzić tu dzień? Do 16 pozwiedzać, by uniknąć leżenia na plaży w największy upał, potem napić się wina z widokiem na imponującą katedrę La Seu lub podcienia na Plaça Major (w jednej z pizzerii można tam zostać obsłużonym nawet po polsku ;-)), następnie w opcji topless lub classic bez strachu przed oparzeniami słonecznymi porozkoszować się białym piaskiem i słoną wodą, a wieczorem potańczyć w jednym z licznych klubów.  


Rano można naładować akumulatory dobrym śniadaniem. Kawa "con leche', sok wyciskany z pomarańczy i hiszpański omlet - z dużą dawką ziemniaków i jajek oraz w towarzystwie bagietki. Po takim zestawie ochota na paellę lub hamburgera - królową i króla większości tutejszych lokali - przychodzi dopiero po południu. A nawet wieczorem, jeśli w międzyczasie człowiek skusi się jeszcze na lukrowane ciastko


Zwiedzanie warto zacząć od promenady Passeig de Born, która od dziesięcioleci jest świadkiem i fiest, i demonstracji. Jedna z nich właśnie się odbywa - kilka osób skanduje lewicowe hasła i macha transparentami, a policjanci z pewnej odległości pilnują, by sytuacja nie wymknęła się spod kontroli. W tle tego spektaklu rozgrywa się inny, mniej poważny: spiderman w klapkach sprytnymi ruchami sznurka rozpiętego między dwoma patykami wyczarowuje wielkie kolorowe bańki mydlane. Rosną, mienią się w słońcu i giną śmiercią naturalną lub rozerwane palcem któregoś z przechodniów. 


Od strony sfinksów, które z gracją i symetrią zamykają ten odcinek Passeig de Born (napis BOSS w tle jednego z nich sugeruje nawet, że to ONE tu rządzą), widać już imponującą La Seu zwaną katedrą morza ze względu na bliskość tego akwenu, katedrą światła z powodu zdobiących ją 87 okien oraz katedrą przestrzeni - nawa główna ma ponad 120 metrów długości, a szerokość świątyni to dumne 55 metrów. Historia tej wspaniałej budowli sięga XIV wieku, ale są w niej też liczne nowsze elementy wystroju - jak na przykład ustawiony w miejscu barokowego ołtarza kontrowersyjny kuty baldachim autorstwa Gaudiego.


Katedrę warto podziwiać w niedzielę w czasie, gdy teoretycznie nie jest otwarta dla zwiedzających. W godzinach oficjalnego zwiedzania wstęp do niej (i do znajdującego się w niej Museu de la Catedral) kosztuje bowiem 6 euro, a w okolicach niedzielnych nabożeństw można wejść bez biletu. 

Gra świateł w La Seu jest niezwykła nie tylko dzięki licznym oknom. Środek budowli rozświetla także rozeta o średnicy 11,5 metra - ponoć największa gotycka rozeta na świecie. Składa się ona z ponad 1230 kawałków kolorowego szkła bajecznie ożywianego śródziemnomorskim słońcem. Z ciekawostek warto też wypatrzyć nietypową płaskorzeźbę przedstawiającą Ostatnią Wieczerzę - stół w niej ułożony jest pod takim kątem, by oddawał nieco perspektywę, ale by nie wystawał za bardzo ze ściany. W efekcie wygląda on tak, że zamiast podziwiać postaci wokół stołu człowiek podświadomie zastanawia się, czemu jedzenie nie spada z blatu i dlaczego właściwie apostołowie jedzą... hamburgery :-)


Budowlę warto obejść błądząc w okalających ją wąskich uliczkach. Są w nich kolorowe sklepy z pamiątkami, z których towar wylewa się we wszystkie strony przyciągając kolorami wzrok turystów. Sukieneczki do flamenco, mozaikowe jaszczurki, dewocjonalia, sobreros. Mierzymy kapelusze z szerokim rondem. Szkoda, że nie zmieszczą się do walizki... Na lotnisku okaże się, że co sprytniejsi pasażerowie wywożą na głowie nawet po kilka okazów z dużymi rondami.   


Jednak najpiękniejszy widok na katedrę rozciąga się od strony morza. Idąc w dół do Parc de La Mar mijamy ulicznych handlarzy prezentujących na chodniku podróbki Ray-Bana i Louis Vuittona. Mająca dobre 1,80 metra wzrostu Hiszpanka (a może Hiszpan?) w stroju flamenco zachęca do wspólnej fotki. Pytam się o cenę. Co łaska, a właściwie "ile podpowie ci serce" - odpowiada. Sprytna strategia - bo na przykład hasło typu 2 euro mogłoby odstraszyć klientów, a apel do serca zmiękczy prawie każdego. Pozując słyszę, że Hiszpan(ka) w oczekiwaniu na klientów słucha sobie muzyki z MP3-ki. Fakt, że o dziwo tłumów w Palmie nie ma. Albo to nie sezon, albo inne wyspy są teraz bardziej modne. Choć oczywiście w hotelu z rana pierwszym językiem, jaki słyszę, jest niemiecki. W końcu jestem w - jak słyszałam ostatnio w "Circus HalliGalli" - siedemnastym landzie. 


Idziemy dalej w dół. Magik wisi na kiju, który trzyma w ręku drugi magik; jak oni to robią? Fotografujemy się z wachlarzem kupionym w sklepiku koło katedry i zasiadamy na tarasie The Guinness House. Jest stąd rzeczywiście - tak jak lokal chwali się na stronie internetowej - najpiękniejszy widok na katedrę, a ponadto - wbrew nazwie - serwowane jest tu także smaczne hiszpańskie wino. Idealne miejsce na relaks, uprzyjemniany jeszcze występem akrobatów, szybko niestety przerwanym przez kelnerki, które nie chcą, by ich potencjalne napiwki lądowały w kapeluszu artystów.


Do lat 60-tych XX wieku morze sięgało aż do murów miejskich. Teraz zastępuje je tu sztuczne jezioro, w którym odbija się katedra. Okolone jest ono Parc de La Mar, w którym z jednolitego beżowego tła wybijają się kwitnące kwiaty, równo rosnące palmy, kolorowy mural autorstwa Joana Miro.


Park zamyka Passeig Maritim wyglądający trochę jak promenada, po której w "Californication" przechadzał się z córką Hank Moody. Oddziela on starówkę od morza niczym cięcie nożem - tak inaczej tu niż nad Bałtykiem, gdzie do wody idzie się mijając las, krzewy i wydmy. Po szosie na Passeig Maritim suną samochody, dalej piesi idą w kierunku plaży, potem po specjalnej drodze mkną wrotkarze i rowerzyści. To oni, a nie piesi, mają najpiękniejszy widok na fale uderzające w skały i na złoty piasek plaży. Po rozgrzanych płytach miło jest iść na bosaka; nie leży tu ani jeden niebezpieczny dla stóp śmieć, pet czy butelka - cała Palma jest zresztą bardzo czysta. Może to jednak nie Kalifornia, może to Miami... Mija nas właśnie żółty kabriolet - czy nie takim jeździła jedna z ofiar Dextera?


Na plaży tłum się smaży, niektóre panie opalają większy procent ciała niż inne, obok nas jakaś matka pokrzykuje "Alejandro, Alejandro" na uciekającego jej niesfornego malca. Słyszę w głowie Lady Gagę i skaczę wraz z falami rozkoszując się przyjemną temperaturą wody - ma pewnie gdzieś 25 stopni. Nie można się jednak oddać się relaksowi w pełni, bo stale trzeba zerkać na torebkę. Młody chłopak właśnie delikatnie kopie ją nogą sprawdzając, czy ktoś się zainteresuje rzeczami, czy też można je sobie przywłaszczyć. Nasz sprint powoduje, że odchodzi jak gdyby nigdy nic. Może nam się tylko zdawało?


Gdy już plaża się znudzi - choć niektórym nie nudzi się chyba nigdy sądząc po stopniu zaróżowienia ciał - można znów iść do miasta. W uliczkach kryją się urokliwe sklepiki, winiarnie, salony jubilerskie sprzedające majorkańskie perły oraz klimatyczne podwórza. Błądząc warto dojść na Plaça Major wyglądający jak mniejszy brat barcelońskiego Plaça Reial. Tutaj też uliczni artyści zabawiają kawiarnianych gości, a spacerowicze podnoszą głowy podziwiając rytmiczne arkady. Warto też zobaczyć spokojniejszą siostrę barcelońskiej Rambli. Ta majorkańska jest znacznie węższa i mniej zatłoczona. Gdy chodzi się ulicami, w oczy rzucają się paszcze wjazdów do parkingów podziemnych, które co jakiś czas wyglądają z podziemia: dzięki temu systemowi parkujące samochody nie blokują chodników. Zresztą po Palmie równie miło jest jeździć, co spacerować: ruch uliczny odbywa się tu niezwykle sprawnie, a autobusy punktualnie podjeżdżają na przystanki. 


Miasto kryje dużo pereł, nie tylko tych wyławianych z morza: niemal każdy tutejszy zakątek przy bliższym oglądzie wydaje się ciekawy. Tu patrzy na nas maszkaron, tam siedzi zamyślona rzeźba, ówdzie mury ożywia oryginalne graffiti. Latające nad starówką mewy oznaczają mnie "na szczęście". Idziemy dalej. Koło portu rozciąga mały bazar z rękodziełem. Zaciekawiają nas na nim barwne, niemal karaibskie obrazy, które przy bliższym oglądzie zdradzają swoje recyklingowe pochodzenie. Ciekawe są też kolorowe plecionki na bazie sznurka. 


Noc na Majorce należy do klubów. Otwierając swe podwoje około 23.00 zmieniają one całkowicie oblicze miasta. Wersję pastelową i leniwie upalną zastępuje wersja pełna świateł, dźwięków i jaskrawych kolorów. Wzdłuż Avenidy Gabriel Roca kluby sąsiadują z klubikami, a bary z kafejkami. Można napić się tam mohito, a potem tańczyć do rana przy rytmicznym reggaetonie. Nowe hity mieszają się ze starszymi, "ajajaj, ajajajaj" śpiewa cała sala. Około 1.00 wpada ekipa niemieckiej telewizji i kręci w klubie sceny do jakiegoś reality show. Tańczącym zupełnie to nie preszkadza - ruszają się jak w transie. W bocznych uliczkach panie w mini czekają na panów (im bliżej rana, z tym większym znudzeniem na twarzy), a po głównej avenidzie spacerują młodzi tubylcy, ludzie w średnim wieku i turyści podziwiając portowe światła i wstępując na drinki. 


Kolejny dzień, kolejne odkrycia. Minipark wyłożony kolorowymi płytkami przy Av. Joan Miro. Restauracja fińsko-baskijska z wywieszonym menu w suomi i po szwedzku. Plaça Espanya ze statuą przedstawiającą króla Jakuba I Zdobywcę, z którym wiąże się niezwykła historia: ponoć nie zostałby poczęty, gdyby jego matka, królowa, w mroku alkowy nie podała się za kochankę niewiernego króla-ojca. 


Słońce praży, ale powietrze jest na tyle suche, że upał nie doskwiera. Parasole z białego sznurka szumią na wietrze, palmy odcinają się od błękitu nieba, a mewy znów dziś może komuś wywróżą szczęście. Gdybym miała wybierać Polsce siedemnaste województwo, to też wybrałabym Majorkę.




***
TRASY SPACERÓW PO PALMA DE MALLORCA:



 (Źródło: Google Maps; kliknij, aby powiększyć mapkę)


ZAPRASZAM TEŻ DO OBEJRZENIA MOJEGO VIDEOCLIPU Z PALMY:



6.02.2013

/BARCELONA/ Część 2 - Katalońskie motywy, rytmy i smaki



La Sagrada Familia i La Seu to nie jedyne zachwycające kościoły Barcelony. Jest jeszcze na przykład niepozorna z zewnątrz, a niezwykła od wewnątrz Santa Maria del Mar. Niezwykła, bo prawdziwie średniowieczna - nie unowocześniona, nie zbarokizowana, nie wyposażona w błyskające monitory. I nie zalana przez morze turystów. Katedrę tę zbudowano w XIV wieku w niespełna 60 lat, co było wówczas czasem rekordowym. Rekordowa jest tez jej konstrukcja - wspierające sklepienia trzech naw kolumny znajdują się w odległości aż 13 metrów jedna od drugiej. Może stąd to odczucie przestrzeni, które ma się w jej wnętrzu. Kiedyś modlili się tu mieszczanie i cieśle okrętowi - to był ich kościół w odróżnieniu od La Seu, "kościoła hrabiów". Pewnie dlatego u stóp jednej ze świętych figur stoi drewniany model statku. Podobno Santa Maria del Mar ma sekret, którego nie poznamy, dopóki nie zabrzmi w niej muzyka: wnętrze zaprojektowano tak, by dźwięki osiągały kilkusekundowe opóźnienia, co stwarza wrażenie polifonii.


Park Güell to nie jedyny wart uwagi park Barcelony. Warto iść jeszcze do pełnego niespodzianek Parc de la Ciutadela i do Parc Montjuic zwanego zielonymi płucami miasta. Ten pierwszy to miejsce niezwykłe - z pozoru niewielki teren, ale każdy jego zakątek kryje jakąś ciekawostkę. Jest w nim nawet pomnik... mamuta. Sama historia parku jest zresztą niezwykła - jego nazwa to pozostałość cytadeli wzniesionej tu na początku XIX wieku i zburzonej pod koniec tego samego stulecia w wyniku protestów nacjonalistów katalońskich uważających budynek za symbol opresji. Park stworzono tu w 1888 roku z okazji wystawy światowej.

 
Po wejściu przez bramę od strony Passeig de Picasso od razu natrafia się na dwa budynki podobne do siebie a jednocześnie różne niczym Filibert i Filidor. To Hivernacle i Umbracle - szklano-stalowa cieplarnia i ceglana palmiarnia. W pierwszej z nich trafiamy na wystawę kaktusów. Cała hala pełna jest kolczastych potworów - co ciekawe, przy niektórych z nich umieszczono kartki "nie dotykać", tak jakby ktoś rzeczywiście mógł chcieć narazić rękę na kontakt z nastroszonymi igłami. 



Mijamy Muzeum Geologiczne i zmierzamy do połyskującej z daleka złotą kwadrygą kaskady, również stworzonej na wystawę światową w drugiej połowie XIX wieku. W jej tworzeniu brał ponoć udział sam Gaudi, wówczas student architektury. Smoki nadają instalacji orientalnego charakteru. Ma go też zresztą pobliski staw z drzewami na wodzie wyglądający jak ogród japoński.


A skąd w parku wspomniany mamut? To kolejne po nieukończonej od ponad stu lat Sagradzie i nie zrealizowanym projekcie mieszkaniowym w Park Güell świadectwo zmienności planów i koncepcji. Mamut miał doczekać się towarzystwa - postawiono go tu jako pierwszą z zaplanowanych wielu rzeźb starożytnych gadów. Inne zwierzęta nigdy nie powstały, dzieli więc park z konceptualnym pomnikiem ofiar nazizmu i pomnikiem Walta Disneya. Parc de la Ciutadela to zaiste miejsce niezwykłe.



Parc Montjuic, zielone płuca Barcelony, warto odwiedzić w ramach spaceru z góry Montjuïc. Na jej szczyt - do twierdzy - można dostać się kolejką linową. Widoki z przeszklonych wagoników są bezcenne, a z dachu cytadeli widać chyba całą Barcelonę.



Droga w dół góry Jowisza to miły spacer - w górę z pewnością nie byłby tak przyjemny. Po drodze rzeźba przywodząca na myśl socrealistyczny optymizm, park i ciekawa instalacja wodna. Dalej park olimpijski z ciekawą wieżą telekomunikacyjną oraz Poble Espanyol - Hiszpania w miniaturze.



Poble Espanyol także powstało na wystawę światową - ale tę w 1929 roku. Dwóch architektów zbierało w całej Hiszpanii inspiracje: szukało najładniejszych i najbardziej charakterystycznych dla różnych regionów budynków. Niemal 120 z nich zreplikowano - i stoją one do dziś w tym urokliwym skansenie. W jednym z domków ktoś robi biżuterię, w innym stoi sprzęt tkacki, w jeszcze innym można napić się piwa. Dzielnica andaluzyjska zachwyca bielą domków, a drzewko pomarańczowe dumnie prezentuje dojrzałe owoce. 


W poble akurat odbywa się festyn. Przy długich stołach miejscowi i turyści piją wino; napój odróżnia tę imprezę od podobnych bawarskich - tu ludzie trzymają kieliszki zamiast kufli. Wszystko inne podobne: można zjeść pysznego hiszpańskiego wursta i posłuchać ludowej muzyki. Tradycyjny "boysband" śpiewa pięknie na głosy i przygrywa rytmicznie. 



Panie zamawiają kolejne tańce, panowie grają na życzenie piękne tango z "Zapachu kobiety". Miejscowe kumoszki ruszają w tan, w kółku i parami, śmieją się. Ochoczo przyłączam się do nich i szybko znajduję partnerkę, która chwyta mnie za rękę i prowadzi przez nie najłatwiejszy układ kroczków. Wino jest słodkie, muzyka piękna, czas w poble mija jak z bicza trzasnął.


U stóp Montjuïc czeka kolejna atrakcja - Plaça d'Espanya z dwiema wieżami będącymi kopiami weneckiej campanilli na placu św. Marka i z magiczną fontanną, która wieczorem przed tłumem ludzi udowadnia, że zasługuje na swą nazwę. Od 21.00 do 23.00 co pół godziny odbywa się tu niezwykły spektakl. Fontanna tryska, pieni się, burzy, zmienia barwy, wybucha i gaśnie - a wszystko w rytm muzyki symfonicznej. Sama fontanna jest tu od końca lat dwudziestych XX wieku, ale muzykę dodano dopiero w latach osiemdziesiątych. Czajkowski sąsiaduje tu więc z Johnem Williamsem. W kierunku gwiazd płynie "Dziadek do orzechów" i motyw ze "Star Wars"...


Jeśli o kolorowych i tłocznych atrakcjach mowa, to czymże byłaby wizyta w Barcelonie bez spaceru po La Rambli. Sama ulica trochę męcząca: naganiacze ciągną do podejrzanych przybytków gastronomicznych, które nie do końca zachęcają widokiem potraw, standy mienią się wszystkimi kolorami plastikowych pamiątek. Kosmiczne żywe figury - jedne śmieszne, inne straszne - zachęcają do pozowania z nimi do zdjęć, a artyści uliczni - do zamawiania u nich swoich karykatur. 

 
Dlatego warto w długim spacerze po La Rambli zrobić sobie małe wycieczki na bok. Choćby na market Boqueria. Można tam kupić wspaniałe szynki za 150 - 400 euro (zależnie od wagi i dojrzałości), owoce egzotyczne, jeszcze (pół)żywe skorupiaki, a także kiełbasy, ryby, owoce, czego dusza - a właściwie żołądek - zapragnie. 


Market jest po lewej stronie - idąc od strony pomnika Kolumba - po prawej zaś do zwiedzenia zachęca Plaça Reial. Powstał on w połowie XIX wieku na terenie dawnego zakonu kapucynów. Teraz jest mekką ukrytych w arkadowych podcieniach knajpek, piwiarni i kawiarenek oraz sceną dla artystów ulicznych. Dziś akurat wykręcają dla nas salta. Nieopodal niezwykły bazar. Wszystkie sprzedawane tu przedmioty pochodzą z recyklingu. Broszki z kapsli, roboty z płytek trawionych, mrówkojad z butelki - istna galeria osobliwości drwiących z konsumpcyjnego świata, który dał im drugie życie. 

 
Nie sposób nie iść w Barcelonie na pokaz flamenco. Jednocześnie wybór dobrego show w gąszczu ofert w Internecie wymaga wielogodzinnego researchu. Są pokazy połączone z konsumpcją, drogie i bez gwarancji dobrego miejsca - zależy ono niestety od tego, czy zapłaci się słoną sumę za kolację. Są pokazy artystyczne w teatrach tańca - ale nie odbywają się codziennie. I są pokazy w klubach - między innymi w Los Tarantos przy Plaça Reial. Nie żałujemy wyboru: taniec trwa tylko pół godziny, ale emocje nie odpuszczają nawet przez sekundę. Śpiew jest przejmujący, a taniec dramatyczny. Gitarzysta ściera pot z czoła, a tancerki testują twardość podłogi. Czasem ktoś z widowni coś pokrzykuje - widocznie nie tylko turyści przyszli podziwiać dzisiejszy pokaz Marii Jose Gonzales. Siedzimy tuż przy scenie - warto było kupić bilet przez Internet i uniknąć kolejki. A do dzbanka Sangrii dołożono nam pamiątkowe DVD.



Barcelona to nie tylko zabytki, to także atrakcje kulinarne. Pyszne paelle z różnymi kombinacjami ryb i owoców morza. Soczysta wołowina. Tapas - proste przekąski. Najdziwniejszy snack ever - okrawki dojrzewającej szynki w rożkach z papieru. I wspaniałe kanapki w "naszej" knajpce śniadaniowej. Na bułce nie rozsmarowuje się tu masła, lecz pokrapia się ją oliwą - jak w scenie z "Przerwanych objęć", w której syn przygotowuje śniadanie dla skacowanej matki, która wyznała mu poprzedniego wieczoru wiele tajemnic - a jeszcze więcej zachowała dla siebie. A do kanapek - uśmiechnięta kawa con leche. Jak podaje Wikipedia: bardziej podobna do włoskiej caffe latte niż do francuskiej café au lait.

 
Dni w Barcelonie - rozpoczynane pysznym śniadaniem, a kończone dobrym winem - mijają szybko. Plan zwiedzania łatwo tu zrealizować dzięki dobrym oznaczeniom, życzliwej pomocy lokalsów i świetnej komunikacji miejskiej. Najszybsze jest wielopoziomowe metro, w którym można czasem trafić na minikoncert na skrzypcach lub flecie pana - dlatego hotel warto wybrać nieopodal stacji kolejki podziemnej. Na bilet "Hola, Barcelona!" w wersji trzy-, cztero- lub pięciodniowy można też jeździć autobusami. Fajną opcją jest też rower. Tutejszy system Bicing to ponad 400 stacji i 6000 rowerów. A do jeżdżeniu po mieście na dwóch kółkach zachęca też rozbudowana sieć dróg rowerowych. Niestety Bicing to opcja przeznaczona dla mieszkańców miasta, a nie dla turystów - ale na Tripadvisorze nie brakuje rad, jak poradzić sobie z tym problemem i związanymi z nim ograniczeniami. 



Co pozostanie we mnie z Barcelony? W uszach muzyka, tak wszechobecna: śpiew famenco i dźwięk gitary. W oczach kolory i kształty - szalone jak projekty Gaudiego. W nozdrzach zapach morza i Jamón. W sercu - z pewnością nastrój wywoływany przez barwę witraży kontrastującą z białymi ścianami Sagrady.



__________________________

Zapraszam na pierwszą częśc tekstu: >>> Część 1: Atrakcje wietrznego miasta  i na filmy z Barcelony: >>> Youtube.com: Barcelona by ManiaPodrozowania oraz do zakładki "Porady", w której umieściłam aktualne ceny różnych atrakcji w Barcelonie.