Zapraszam na blog podróżniczy o wyprawach do krajów Azji, Europy, Afryki Północnej i Ameryki Środko

6.15.2010

/TURCJA/ Merhaba, Türkiye!

Skąd wraca się z 2500 zdjęciami, z których żadne nie jest podobne do drugiego?... Z Turcji! Zróżnicowanie krajobrazowe tego – bądź co bądź – niemal 2,5 razy większego od Polski kraju jest niebywałe. Góry wpadają do morza, z równiny wyrasta imponujący wulkan (zawsze ośnieżony najwyższy wulkan Turcji Erciyes)…
 
…obok 30-stopniowego upału poranny szron osiada na roślinach w górach Taurus…
 
A do tego wspaniały świat podziemny – dla miłośników „undergroundu” są tu podziemne miasta (jak Kaymakli w Kapadocji) i jaskinie: choćby piękna Dim koło Alanyi. Stalaktyty zwieszające się ze sklepienia, stalagmity rosnące od dołu i potężne kolumnowe stalagnaty - pełen repertuar.

Must see to z pewnością Kapadocja - księżycowy powulkaniczny krajobraz z wietrzejącymi skałami tufowymi. Wulkan "wypluł" tuf na obszar około 4000 km2 (jest to obszar t. zw. dużej Kapadocji) - aż trudno w to uwierzyć! Tych widoków nie da się opisać, ich czaru nie oddadzą zdjęcia z najlepszego aparatu. Część stożków przypomina – hmm, no sami zobaczcie…
 
…część z nich nazwano imionami zwierząt
 
do niektórych można wejść i napić się tureckiej „kawki po turecku”.
 
Dech w piersiach zapiera widok miasta Üçhisar.
 
Co ciekawe, choć rząd turecki zakazał obywatelom mieszkania w domach wykutych w tufowych stożkach, to w kilku z nich nadal znajdują się posterunki miejscowej żandarmerii.

Drugie must see to Pamukkale. Z Wikipedii: „Na zboczu góry, wykorzystując nierówności terenu, powstają progi, półkoliste i eliptyczne baseny wody termalnej, ukształtowane w formie tarasów, oddzielone od siebie obłymi zaporami, po których spływa woda. Proces ten trwa nieprzerwanie od około 14 tysięcy lat. Twory te w czasach rzymskich nazywane zostały trawertynami.” Widok białych wapiennych tarasów wypełnionych turkusową wodą jest tak bajeczny, że niemal odrealniony. Gdyby nie tłumy turystów moczących nogi, a nawet całe ciała w basenikach na zboczu góry Cökelez, człowiek mógłby poczuć się jak na innej planecie.
 
Idąc do Pamukkale przchodzi się przez ruiny antycznego miasta Hierapolis. Rosną tam piękne maki i szumią świerszcze.

W samym Pamukkale trzeba uważać, by nie skręcić nogi (w basenach wapiennych jest bardzo ślisko) i nie poobijać kolan (w basenie Kleopatry leżą zalane cementem kolumny antyczne - zostały one poprzewracane w czasie trzęsienia ziemi). Wstęp kosztuje słono (25 lirów), ale wrażenie z odprężającej kąpieli w słonej wodzie mineralnej - bezcenne.
 
Trzecie must see jest nieco mniej znane i bardziej „insiderskie”. To przepiękne szmaragdowe jezioro zaporowe Oymapinar znajdujące się na terenie Parku Narodowego w Górach Taurus – cud natury ze skalnymi wysepkami i kanionami. Rejs wśród majestatycznych gór i kąpiel w wodzie o temperaturze 15oC to niezapomniane przeżycia. W jednej z zatok - oferta dla miłośników ekstremy: możliwość kąpieli w wodzie o temperaturze 11oC. Załoga statku wycieczkowego funduje rakiję za ten wyczyn! Nota bene - rakiję warto wypić przynajmniej dwa razy (pierwszy i ostatni). Jedną część tureckiej anyżkowej wódki należy zalać dwiema częściami wody (wtedy zyskuje mleczny kolor; nie należy wlewać płynów w odwrotnej kolejności) i dodać kilka kostek lodu. I przygotować się na ciekawe przeżycie.
 
Miłośnikom pięknych widoków od strony morza polecamy też rejs wokół Alanyi. Bajeczne widoki miasta i skał schodzących do morza, no i Plaża Kleopatry od strony morza.
 
Warto także wstąpić do Antalyi. Ciekawą atrakcją jest tam płaskorzeźba Atatürka – Mustafy Kemala, „ojca narodu” – wyryta w skale i ozdobiona cytatem, że Antalya to z pewnością najpiękniejsze miasto świata. Notabene w moim odczuciu Antalya to jedno z najbrzydszych miast, jakie można sobie wyobrazić.

Ojciec narodu nie jest swoją drogą aż tak silnie obecny w Turcji, jak na przykład Habit Burgiba w Tunezji. Widzieliśmy go w paru miejscach – choćby na pięknie tkanym dywanie w manufakturze, w której pokazano nam jedwabne dywaniki wielkości wycieraczki w cenie 30 000 PLN – ale nie patrzył na nas zewsząd. Jest za to z pewnością w myślach Turków – wiele ulic nazwano jego imieniem, a w Pałacu Dolmabahçe w Stambule, w którym zmarł, zegary ciągle wskazują godzinę jego śmierci - 9:05; w dniu rocznicy śmierci Atatürka cały kraj pogrąża się w żałobie. Wracając do dywanów – ich manufakturę bardzo warto zobaczyć: zwinne ręce tkaczki robiącej dywan z 1024 podwójnymi supełkami na 1 cm kwadratowy to niezwykłe przeżycie.
 
Czasem jeden dywan tka ona przez 11 miesięcy – długo zastanawiałam się, co sobie myśli idąc do pracy… Może coś w stylu: jeszcze tylko 281 dni?

No właśnie, praca. To temat, któremu poświęciłam w Turcji wiele przemyśleń. Kilka razy około 4 czy 5 rano odbierał nas z hotelu kierowca (tak wcześnie trzeba było czasem wstać na wycieczkę). Młody chłopak, w garniturze, uśmiechnięty. Na nasze żarty, że znów przez nas nie pospał, odpowiedział ze śmiertelną powagą „Ja bardzo kocham moją pracę”. I rzeczywiście. Wielokrotnie widzieliśmy, jak Turcy pracują z takim zapałem, jakby od tego zależało ich życie.
 
Sprzedawcy w mgnieniu oka rozpoznają gust i rozmiar klientki i przynosą jej naprawdę trafione propozycje ubrań. Klientka siedzi, pije kawę, potem wino (niegrzecznie jest odmówić), sprzedawca organizuje dla niej prywatny pokaz mody. I robi wszystko, żeby sprzedać.
 
W dzień po powrocie z Turcji miałam okazję porównać styl sprzedaży turecki z polskim. Chciałam kupić torbę w internetowym sklepie znanego producenta, firmy Ch. Był tam dopisek, by przed kupieniem sprawdzić dostępność wersji w danym kolorze. Spytałam, o model 123 w kolorze czarnym. Przedstawicielka firmy Ch. szybko i grzecznie odpowiedziała mi, że model 123 nie jest dostępny w kolorze czarnym. Spytałam więc o modele 456 i 789; pani równie szybko odpisała mi, że i one w wersji czarnej nie są dostępne. O kolejne modele już nie spytałam, jakoś głupio mi było się napraszać. Torbę kupiłam gdzieindziej. Nota bene wszystkie trzy modele, o które pytałam, miały podobny rozmiar i kształt; pani z firmy Ch. mogła więc odpisać: „Mamy za to modele 234 i 567 o podobnych wymiarach, czy jest Pani zainteresowana?”. Ale nie zrobiła tego.
 
Drugi casus: wzięłam udział w konkursie organizowanym przez największą księgarnię internetową M. Trzeba w nim było napisać kilka zdań o Barcelonie i można było wygrać weekend w tymże mieście. Nagrodą drugą była apaszka czy coś, a trzecią bon zakupowy. Weekendu w Hiszpanii nie wygrałam, ale bon owszem – w sumie sukces, trzecie miejsce. Mail, którym pogratulowano mi sukcesu brzmiał następująco (cytuję dokładnie, z uwzględnieniem zmiany mojej płci i braku polskich liter): „Szanowny Panie. Pragne poinformowac, iz niebawem (poniedziałek-wtorek 2010-05-10-2010-05-11) zostanie wysłany Panu bon o wartości 100 PLN dotyczacy konkursu (link)”. Cóż, sprzedaż jest sztuką… Również sztuką pięknej wymowy.
 
A propos języka. Język turecki należy – tak jak azerski i turkmeński - do grupy oguzyjskiej języków tureckich. Jest dziwny i niepodobny do niczego :-) Z zabawnych słów: „dur” jako „stop” na znakach drogowych i centrum handlowe „Forsa”…
 
… oraz „zabity” na posterunkach służb mundurowych. Co ciekawe, Turcy bardzo bronią się przed zaśmieceniem swojej mowy zapożyczeniami – zwłaszcza z angielskiego. Dlatego jest to jeden z nielicznych języków (ze znanych mi podobnie jest jedynie w szwedzkim i rosyjskim), w którym komputer nie nazywa się komputer, tylko „bilgisayar”, czyli maszyna licząca czy jakoś tak.
 
Co prócz zróżnicowania krajobrazowego rzuca się w oczy w Turcji?... Z pewnością duża liczba meczetów. Są wszędzie i ciekawie wkomponowują się w krajobraz. Widzieliśmy meczet z dobudowanym sklepikiem i meczet z przylegającą doń szklarnią.
 
Ciekawie prezentowało się też połączenie klasycznej formy meczetu z całkiem nowoczesnymi materiałami – np. w przypadku świątyni z suporeksu.
 
Drugi dominujący szczegół krajobrazu to turecka flaga. Wszechobecna i miłowana przez dumnych ze swej ojczyzny Turków. Chętnie całują ją po wygranych meczach i umieszczają na… wszystkim. Na domach, samochodach, a nawet na przydrożnych kramikach z owocami.
 
Z czystym sumieniem polecić możemy turecką kuchnię. Zachwyt wywołał w nas zarówno najdłuższy kebab świata
 
… jak i puddingi w stu smakach (od karmelowego po winogronowy), a także śliwka damasceńska i wina kapadockie. Warto też skusić się na tureckie lody – choćby dlatego, że wykorzystując ich oryginalną konsystencję sprzedawca podaje je z niezwykłą fantazją i wdziękiem
 
Kawa po turecku – pół na pół z fusami, często z cukrem, ale nigdy z mlekiem – to opcja dla smakoszy. Podobnie jak turecki „czaj” smakiem przypominający naszą „popularną” z lat siedemdziesiątych.
 
Smak i zapach Turcji – którego trochę udało mi się zaimportować w pudełeczkach z przyprawami – na długo zostanie w mojej pamięci. Podobnie jak bezkresne przestrzenie i piękne krajobrazy. Póki co Güle Güle Türkiye, ale jeszcze wrócę do kraju, gdzie drinki nalewał mi Banderas!