Konstancja –
miasteczko w Badenii-Wirtembergii na granicy ze Szwajcarią, przycupnięte nad
jeziorem Bodeńskim. Doskonałe miejsce na letnie dolce far niente i punkt
wypadowy na pobliską rajską wyspę kwiatów i motyli – Insel Mainau. A do tego
łatwo tam dojechać – z lotniska we Frankfurcie do Konstanz am Bodensee można dostać się koleją
w niecałe 4,5 godziny, z jedną przesiadką. Jeśli kupujemy bilet w Lufthansie,
warto skorzystać z dostępnej w jednym z kroków rezerwacji online opcji "Rail & Fly”, dzięki której za przejazd dowolnymi pociągami na trasie do lotniska
zapłacimy 19,90 euro.
Dworzec
kolejowy jest z jednej strony nad samym jeziorem, z drugiej – naprzeciwko
starówki. Od 1993 roku przybyłych wita imponująca obrotowa statua Imperii doglądająca tutejszego portu. Aby zobaczyć tę niezwykłą damę ze wszystkich
stron, trzeba poczekać 4 minuty – tyle bowiem zajmuje jej dostojny obrót wokół
własnej osi. Warto poczekać, bo dopiero z przodu widać, że Imperia jest w stroju przypominającym słynną kreację
Angeliny Jolie z rozdania Oskarów – a właściwie nawet odważniejszym niż suknia
aktorki. Zresztą tak czy owak Imperia była pierwsza.
Z bliska
rzeźba Petera Lenka zdradza jeszcze więcej szczegółów. Dwie postaci siedzące w rękach
dziewięciometrowej betonowej statui to nie – jak mogłoby się wydawać z
daleka – krasnoludy czy skrzaty. To wynaturzony cesarz w koronie i wyuzdany
papież w tiarze. Sam rzeźbiarz tłumaczył co prawda, że są to zwykli kuglarze,
ale nie wiadomo, czy mu wierzyć – w końcu chyba nie bez powodu w Konstancji odbyło
się kilka protestów przeciw postawieniu statui. W każdym razie obrazoburcza
Imperia przygotowuje gości miasta na to, co spotka ich gdy zagłębią się w
staromiejskie uliczki i dojdą do tutejszego łuku triumfalnego przy ulicy Untere
Laube.
Wystarczy
kilka kroków przejściem podziemnym, w którym zwykle
wesoło przygrywają muzykanci ze wschodu, by znaleźć się na
rynku. Tutejsze kafejki kuszą kawą i lodami, a zabawny konik z brązu zachęca do pamiątkowych zdjęć. Konstancja to
rzeczywiście miasteczko rzeźb! Kilka kroków dalej dwa palce wyrastają z chodnika w geście wiktorii. Idziemy więc
dalej tropem pomników w głąb starówki.
I oto jest – osławiony i kontrowersyjny symbol miasta, łuk triumfalny, na którym nijak nie widać triumfu, ale za to dużo wynaturzonych nagich ciał. Od razu można poznać tu tę samą rękę, która stworzyła Imperię. Ręka ta miała tu jeszcze mniej zahamowań niż przy gigantycznej kurtyzanie. Pierwszy kontakt z tą niezwykłą fontanną robi ogromne wrażenie: w cieniu drzew kryje się 30 nagich postaci, ni to kąpiących się ludzi, ni to humanoidalnych wuzzli.
Czasem
trzeba podejść bliżej, by uwierzyć. Oto więc mężczyzno-prosiak w binoklu patrzy na nas spode łba. Świniopies
znudzony leży koło rozkraczonej gigantycznej
baby. Naga siostra Imperii
klęczy w zamyśleniu. Łuk triumfalny? Pewnie w innym rozumieniu niż zwykle, bo
wyrażający wszechobecny triumf natury nad człowieczeństwem.
Dzieła
Petera Lenka ozdabiają… no powiedzmy: urozmaicają miasto od pierwszej połowy
lat dziewięćdziesiątych, a już stały się jego głównymi atrakcjami
turystycznymi. Dziś aż trudno wyobrazić sobie Konstanz bez Imperii czy łuku. A
przecież bez nich też byłaby perełką – urokliwym miasteczkiem z 34 km linii
brzegowej w swym obrębie. Z kąpieliskami i ogródkami
piwnymi, w
których miło spędza się letni dzień - i letnią noc.
Z Konstancji warto zrobić sobie wycieczkę na wyspę kwiatów i motyli – Insel Mainau. Połączona jest ona z lądem groblą. Można podjechać do jej początku autobusem miejskim nr 4 lub samochodem (trzeba zostawić go na parkingu na stałym lądzie) i przejść na wyspę. Albo zafundować sobie przyjemną przejażdżkę statkiem za 8,80 euro z portu nieopodal dworca kolejowego w Konstanz.
Aby wejść na
wyspę trzeba niestety kupić bilet za 17,50 euro. Jest też opcja wieczorna – od
17.00 wstęp kosztuje tylko połowę. Wtedy warto szybko iść do motylarni (Schmetterlingshaus),
która otwarta jest do 19.00. Zaletą
opcji całodziennej jest to, że nie trzeba nigdzie się śpieszyć i można na
spokojnie porozkoszować się wyspą.
Porozkoszować
to najwłaściwsze słowo. Jest tam jakiś nastrój i mikroklimat, który zawsze
wprawia mnie w dobry humor. Ta wyspa jest trochę jak raj, w którym wróble jedzą z ręki, motyle latają nad głową, a kozy beczą przyjaźnie. Kozy można
spotkać w minizoo na wyspie. Akurat kilka z nich jest w ciąży, więc głaszczące
je dzieci przechodzą krótki kurs uświadamiający – mamy tłumaczą im, że w
brzuchach zwierząt jest ich potomstwo.
Motyle są
oczywiście w motylarni. Klimat w niej jest bardziej wilgotny i upalny niż w lecie w Bangkoku, ale
najwyraźniej owadom to odpowiada. Mają błyszczące
skrzydełka i ładnie podwinięte trąbki.
Czasem przysiadają na szklanych karmnikach, by pożywić się bananami lub pomarańczami, czasem też – jak ma się
szczęście – siadają gościom na rękach.
Nawet bez teleobiektywu można zrobić tu piękną egzotyczną sesję
zdjęciową.
Nie bez
kozery ta 45-hektarowa wyspa, największa z wysp na jeziorze Bodeńskim, nazywana
jest królestwem kwiatów. Prócz klasycznych dywanów roślinnych są tu też duże
trójwymiarowe instalacje. Na przykład paw
z kolorowym ogonem czy leżący krasnal-olbrzym.
Insel Mainau
jest własnością szwedzkiej rodziny szlacheckiej Bernadotte. Jej członkowie
mieszkają w tutejszym pałacu. Nic dziwnego, że senior rodu graf Lennart żył aż
95 lat. Ta wyspa jest rzeczywiście jak kwiatowy raj na ziemi.
Stateczkiem
BSB z wyspy kwiatów można za 6,40 przedostać się do Meersburga. Tam warto zgubić się wśród staromiejskich uliczek, a potem zwiedzić zamek, z
którego okien rozpościera się najpiękniejszy chyba widok na Bodensee.
Zapraszam też na film o Insel Mainau:
This comment has been removed by a blog administrator.
ReplyDelete