Zapraszam na blog podróżniczy o wyprawach do krajów Azji, Europy, Afryki Północnej i Ameryki Środko

4.13.2013

/WENECJA/ Z aparatem w mieście latających lwów i spacerujących gołębi - cz.1: Wenecja od świtu do zmierzchu


Wenecja to miasto tak wciągające fotograficznie, że ciężko znaleźć czas na spisanie wrażeń. Pobudka o szóstej rano - wtedy wschodzące słońce miękko oświetla budynki, a plac św. Marka jest jeszcze całkiem pusty; dopiero około dziewiątej zaleje go tłum turystów. Mała sjesta koło dwunastej, a potem popołudnie i wieczór wśród urokliwych uliczek, mostów, kanałów... I nocna gra świateł koło Rialto.



Wenecja to miasto tak fotogeniczne, że gdziekolwiek skieruje się obiektyw aparatu, można upolować coś ciekawego - a to gondoliera odpychającego się w charakterystyczny sposób od muru, a to odpoczywającą mewę, a to pranie suszące się na wietrze - równie charakterystyczne dla tego miasta, co słynne gondole.



Wenecja to jednak także miasto obfotografowane z każdej strony... Ale przecież wciąż można upolować tu ciekawe ujęcie: zwiększyć dramatyzm kadru stosując czerń i biel, wykadrować balustradę tak, by powstało serce i podpisać zdjęcie "I love Venice" czy zabawić się perspektywą robiąc fotkę przez denko kolorowej szklanki, z której napełnieniem kelnerka jakoś się nie śpieszy.



Wenecja to też miasto utrwalone w masowej wyobraźni, literaturze, filmie...  Od "Śmierci w Wenecji" przez kilka Bondów po "Turystę". Jak mawiał ponoć Jean Cocteau, tylko tutaj lwy latają, a gołębie spacerują. Faktycznie: symbol miasta spogląda na spacerowiczów z góry, z kolumny, na której stoi. Gołębie zaś łażą leniwie po placu świętego Marka licząc na to, że jakiś fotograf zainwestuje 5 euro w sprzedawaną tam dla nich kukurydzę. Wtedy podfruwają, pozują ładnie - i znów po chwili oddają się dolce far niente. Do toalety też mają niedaleko - w celach kąpielowych korzystają z małej fontanny na tyłach lwów stojących z lewej strony bazyliki. Fotografuję je z bliska klęcząc na twardych kamieniach. Dotąd nikt ich nie zauważał, ale teraz coraz więcej osób podchodzi widząc mnie w tak dziwnej pozie. Co i raz ktoś je płoszy, potem dzieci wrzaskiem zakłócają przebieg ablucji, następnie ptasia gromadka znów wraca i pluska się tak, że aż woda pryska na obiektyw...



Przyjechałyśmy tu na - z założenia - zorganizowany tygodniowy wyjazd fotograficzny z jednym z krakowskich fotografów, który chwalił się na stronie, że to dziesiąta jubileuszowa edycja jego weneckiego pleneru. Już pierwszego dnia okazało się, że nie możemy chodzić w grupie, bo nasz prowadzący też chce robić zdjęcia i "będziemy sobie przeszkadzać"... A więc jesteśmy zdane na siebie. Może to i lepiej: gdy nasz "guru" pochwalił się swym czarno-białym reportażem z Wenecji, okazało się, że kluczową rolę odgrywają w nim śmietniki i torby z odpadkami.


Jak więc samodzielnie odkryć fotograficznie Wenecję?


Przede wszystkim warto wstać przed wschodem słońca i skorzystać z niewyobrażalnie miękkiego i ciepłego porannego światła. Najpiękniejsze zdjęcia o tej porze dnia udało nam się zrobić na pustym San Marco i koło przystanku Accademia. Dobrze, że linia 1 vaporetto jeździ od 4 rano - nie ma problemu z przemieszczeniem się z placu świętego Marka na przyozdobiony kłódkami drewniany most Ponte dell'Accademia, z którego widać najpiękniejszą chyba złotą wenecką fasadę rozświetloną promieniami wschodzącego słońca oraz piękny biały kościół Santa Maria della Salute.



Dobrym  miejscem na poranne łowy jest też szeroka jak na weneckie ulice via Garibaldi oraz deptak Riva dei Sette Martiri. To tam przepływają ogromne statki wycieczkowe regularnie oprotestowywane przez Wenecjan, to tam wędkarze od świtu cierpliwie moczą wędki, a pracownicy komunalni wolno pchają wózki ze śmieciami.



Przed dziewiątą dobrze jest podjechać na targ rybny Mercato di Rialto i zachwycić się rytmem misternie poukładanych owoców morza. Ryby różnych gatunków, ośmiornice, muszle piętrzą się tam na ladach pod miękkim światłem lamp, a sprzedawcy sprawnym ruchem patroszą co większe okazy.



Od 9.00 można wjechać windą za 8 euro na campanillę - wieżę na Piazza San Marco. Światło jest wtedy sprzyjające, a okna na tarasie ułożone ze wszystkich czterech stron pozwalają nam sportretować Wenecję z góry od różnych stron. Z jednej strony kopuła bazyliki (ją też zwiedzić warto - niestety w środku nie można robić zdjęć), z drugiej wspominany już statek wycieczkowy. Widok niemal tak imponujący jak w czasie lądowania na Marco Polo. 


  
Jeśli plac i bazylika już nam się opatrzą zdjęciowo, można zaatakować je rybim okiem. Wtedy katedra się wygnie, wieża wykrzywi, a pałac Dożów zmieni nie do poznania.


Warto, by fotograf - jak typowy mieszkaniec Italii - zrobił sobie w południe sjestę. Światło jest wtedy tak mocne, a cienie tak kontrastowe, że trudno zrobić w Wenecji poprawne zdjęcie. Można więc iść na pizzę (jej wersji jest tu sporo - widziałam nawet wariant z frytkami), wątróbkę po wenecku z polentą lub kałamarnicę, napić się w ocienionym miejscu kawy lub piwa - biorąc pod uwagę fakt, że w większości knajp w Wenecji zapłacimy ok. 3 euro "kopertowego" za samo zajęcie miejsca (suma ta doliczona zostanie do rachunku) czy przespać się kilka godzin i nabrać sił. 



Popołudnie to dobry czas na sesję z vaporetto. Tramwaj wodny trochę trzęsie, więc trzeba ustawiać dość krótki czas migawki, ale za to można z niego sfotografować miasto od strony wody, mosty w kompozycji centralnej, gondolierów z bliska czy charakterystyczne dla Wenecji kolorowe słupy.



Jazda vaporetto to swoją drogą przeżycie samo w sobie. Czasem tramwaj wypełniony jest po brzegi, turyści się tłoczą, a miejscowe bambini piszczą. Czasem fale szaleją tak, że można zostać opryskanym. Czasem można nawiązać bliższy kontakt z autochtonami... Jadę z walizką z Piazzale Roma, siedzę na zewnętrznym krześle i podtrzymuję bagaż. Na jednym z przystanków wchodzi wyperfumowana Włoszka 70+, w perłach i kostiumie, i staje koło mojego siedzenia. Wstaję więc, by przepuścić ją na któreś z pozostałych dwóch miejsc w rzędzie (w środku lub przy oknie). A ona... rozsiada się na "moim", zewnętrznym krzesełku, mości chwilę, a następnie pokazuje wymownie palcem, że moja walizka też jej przeszkadza. Czuję się jak bohater "Życia Pi" wygryziony z szalupy ratunkowej przez tygrysa.




Pływając vaporetto warto zwrócić uwagę na przystanki tramwaju wodnego. Pokryte są one odblaskową folią, co pozwala utrwalić ciekawe odbicia zabytków z różnych konfiguracjach. 



Wieczorem można pokusić się o fotoreportaż z gondoli. Warto poprosić gondoliera, by obwiózł nas po mniejszych - bardziej fotogenicznych - kanałach. Oczywiście każde życzenie specjalne ma wpływ na cenę i tak drogiej przejażdżki. Nasze próby negocjacji w oparciu o wiszący na postoju gondoli cennik spaliły na panewce. "Forget this price, I AM the price!" stwierdził nieprzejednany gondolier. No cóż, skoro tak, to trudno. Zrzucamy się i płyniemy - w końcu z gondoli można ciekawie sportretować kamienice, utrwalić elementy wystroju łodzi i uchwycić grację ruchu gondoliera.



Zachód słońca wspaniale prezentuje się z okolic placu świętego Marka - obiektyw warto skierować na Santa Maria della Salute. W pobliżu kościoła na cypelku ustawiono konkurencję dla brukselskiego sikającego Manneken Pis - a mianowicie białego chłopca-olbrzymka trzymającego białą żabę, rzeźbę autorstwa Charlesa Raya. Niestety od pewnego czasu jest ona raczej WYZWANIEM fotograficznym niż motywem: ze względu na powtarzające się akty wandalizmu rzeźbę obudowano szklanym akwarium, które utrudnia jej sfotografowanie... Choć z drugiej strony w brudnawym szkle ciekawie odbijają się chmury. O tej porze warto też upolować Most Westchnień - w ciągu dnia tyle ludzi tłoczy się, by go utrwalić, że trudno ustawić się do dobrego ujęcia.


  
Po intensywnym popołudniu fotograficznym można poobcować z kulturą. Wenecki La Fenice, którego nazwa ma wymiar symboliczny, bo rzeczywiście jak Feniks kilka razy podnosił się po pożarach, to doskonałe miejsce na muzyczną ucztę. Przed przedstawieniem można utrwalić piękne wnętrze budynku - mnie zachwycił w nim zegar dyskretnie ukryty na suficie nad sceną i błyszczący żyrandol oraz loże ułożone niczym w plastrze miodu.


Noc to oczywiście - podobnie jak poranek - pora na statyw. Wenecja nocą oświetlona jest słabo i wybiórczo - jeśli zależy nam na światłach, to warto wybrać się w okolice mostu Rialto. Tam gondole ładnie pozują poruszając na falach dziobami - można więc poeksperymentować z paningiem przy różnych czasach naświetlania. Lampy dodają scenerii romantyzmu.
 

Wenecja to magiczne miasto o każdej porze dnia. Można tam nawet spotkać anioła i diabła....




ZAPRASZAM NA CZĘŚĆ 2 TEKSTU: /WENECJA, MURANO, BURANO, LIDO/ Z aparatem w mieście latających lwów i spacerujących gołębi - cz.2: Motywy weneckie


Polecam też mój film o zabytkach Wenecji:


i inne filmy o Wenecji: http://www.youtube.com/watch?v=YLhwlPBxqDo&list=PLN6e3xufgAmN4Tx5qdKb27fGdcj_LxN4G  


Włodzimierz Płaneta

No comments:

Post a Comment