Zapraszam na blog podróżniczy o wyprawach do krajów Azji, Europy, Afryki Północnej i Ameryki Środko

3.12.2017

/BODENSEE/ Miasto rzeźb i wyspa kwiatów


Konstancja – miasteczko w Badenii-Wirtembergii na granicy ze Szwajcarią, przycupnięte nad jeziorem Bodeńskim. Doskonałe miejsce na letnie dolce far niente i punkt wypadowy na pobliską rajską wyspę kwiatów i motyli Insel Mainau. A do tego łatwo tam dojechać – z lotniska we Frankfurcie do Konstanz am Bodensee można dostać się koleją w niecałe 4,5 godziny, z jedną przesiadką. Jeśli kupujemy bilet w Lufthansie, warto skorzystać z dostępnej w jednym z kroków rezerwacji online opcji "Rail & Fly”, dzięki której za przejazd dowolnymi pociągami na trasie do lotniska zapłacimy 19,90 euro.

Dworzec kolejowy jest z jednej strony nad samym jeziorem, z drugiej – naprzeciwko starówki. Od 1993 roku przybyłych wita imponująca obrotowa statua Imperii doglądająca tutejszego portu. Aby zobaczyć tę niezwykłą damę ze wszystkich stron, trzeba poczekać 4 minuty – tyle bowiem zajmuje jej dostojny obrót wokół własnej osi. Warto poczekać, bo dopiero z przodu widać, że Imperia jest w stroju przypominającym słynną kreację Angeliny Jolie z rozdania Oskarów – a właściwie nawet odważniejszym niż suknia aktorki. Zresztą tak czy owak Imperia była pierwsza.


Z bliska rzeźba Petera Lenka zdradza jeszcze więcej szczegółów. Dwie postaci siedzące w rękach dziewięciometrowej betonowej statui to nie – jak mogłoby się wydawać z daleka – krasnoludy czy skrzaty. To wynaturzony cesarz w koronie i wyuzdany papież w tiarze. Sam rzeźbiarz tłumaczył co prawda, że są to zwykli kuglarze, ale nie wiadomo, czy mu wierzyć – w końcu chyba nie bez powodu w Konstancji odbyło się kilka protestów przeciw postawieniu statui. W każdym razie obrazoburcza Imperia przygotowuje gości miasta na to, co spotka ich gdy zagłębią się w staromiejskie uliczki i dojdą do tutejszego łuku triumfalnego przy ulicy Untere Laube.


Wystarczy kilka kroków przejściem podziemnym, w którym zwykle wesoło przygrywają muzykanci ze wschodu, by znaleźć się na rynku. Tutejsze kafejki kuszą kawą i lodami, a zabawny konik z brązu zachęca do pamiątkowych zdjęć. Konstancja to rzeczywiście miasteczko rzeźb! Kilka kroków dalej dwa palce wyrastają z chodnika w geście wiktorii. Idziemy więc dalej tropem pomników w głąb starówki.


I oto jest – osławiony i kontrowersyjny symbol miasta, łuk triumfalny, na którym nijak nie widać triumfu, ale za to dużo wynaturzonych nagich ciał. Od razu można poznać tu tę samą rękę, która stworzyła Imperię. Ręka ta miała tu jeszcze mniej zahamowań niż przy gigantycznej kurtyzanie. Pierwszy kontakt z tą niezwykłą fontanną robi ogromne wrażenie: w cieniu drzew kryje się 30 nagich postaci, ni to kąpiących się ludzi, ni to humanoidalnych wuzzli. 


Czasem trzeba podejść bliżej, by uwierzyć. Oto więc mężczyzno-prosiak w binoklu patrzy na nas spode łba. Świniopies znudzony leży koło rozkraczonej gigantycznej baby. Naga siostra Imperii klęczy w zamyśleniu. Łuk triumfalny? Pewnie w innym rozumieniu niż zwykle, bo wyrażający wszechobecny triumf natury nad człowieczeństwem.  


Dzieła Petera Lenka ozdabiają… no powiedzmy: urozmaicają miasto od pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych, a już stały się jego głównymi atrakcjami turystycznymi. Dziś aż trudno wyobrazić sobie Konstanz bez Imperii czy łuku. A przecież bez nich też byłaby perełką – urokliwym miasteczkiem z 34 km linii brzegowej w swym obrębie. Z kąpieliskami i ogródkami piwnymi, w których miło spędza się letni dzień - i letnią noc. 


Z Konstancji warto zrobić sobie wycieczkę na wyspę kwiatów i motyli – Insel Mainau. Połączona jest ona z lądem groblą. Można podjechać do jej początku autobusem miejskim nr 4 lub samochodem (trzeba zostawić go na parkingu na stałym lądzie) i przejść na wyspę. Albo zafundować sobie przyjemną przejażdżkę statkiem za 8,80 euro z portu nieopodal dworca kolejowego w Konstanz. 


Aby wejść na wyspę trzeba niestety kupić bilet za 17,50 euro. Jest też opcja wieczorna – od 17.00 wstęp kosztuje tylko połowę. Wtedy warto szybko iść do motylarni (Schmetterlingshaus), która otwarta jest do 19.00.  Zaletą opcji całodziennej jest to, że nie trzeba nigdzie się śpieszyć i można na spokojnie porozkoszować się wyspą.

Porozkoszować to najwłaściwsze słowo. Jest tam jakiś nastrój i mikroklimat, który zawsze wprawia mnie w dobry humor. Ta wyspa jest trochę jak raj, w którym wróble jedzą z ręki, motyle latają nad głową, a kozy beczą przyjaźnie. Kozy można spotkać w minizoo na wyspie. Akurat kilka z nich jest w ciąży, więc głaszczące je dzieci przechodzą krótki kurs uświadamiający – mamy tłumaczą im, że w brzuchach zwierząt jest ich potomstwo.


Motyle są oczywiście w motylarni. Klimat w niej jest bardziej wilgotny i upalny niż w lecie w Bangkoku, ale najwyraźniej owadom to odpowiada. Mają błyszczące skrzydełka i ładnie podwinięte trąbki. Czasem przysiadają na szklanych karmnikach, by pożywić się bananami lub pomarańczami, czasem też – jak ma się szczęście siadają gościom na rękach.  Nawet bez teleobiektywu można zrobić tu piękną egzotyczną sesję zdjęciową.


Nie bez kozery ta 45-hektarowa wyspa, największa z wysp na jeziorze Bodeńskim, nazywana jest królestwem kwiatów. Prócz klasycznych dywanów roślinnych są tu też duże trójwymiarowe instalacje. Na przykład paw z kolorowym ogonem czy leżący krasnal-olbrzym


Insel Mainau jest własnością szwedzkiej rodziny szlacheckiej Bernadotte. Jej członkowie mieszkają w tutejszym pałacu. Nic dziwnego, że senior rodu graf Lennart żył aż 95 lat. Ta wyspa jest rzeczywiście jak kwiatowy raj na ziemi.

Stateczkiem BSB z wyspy kwiatów można za 6,40 przedostać się do Meersburga. Tam warto zgubić się wśród staromiejskich uliczek, a potem zwiedzić zamek, z którego okien rozpościera się najpiękniejszy chyba widok na Bodensee.



Zapraszam też na film o Insel Mainau:


1 comment: