Zapraszam na blog podróżniczy o wyprawach do krajów Azji, Europy, Afryki Północnej i Ameryki Środko

1.01.2014

/DOLNA BAWARIA/ Słomiane stiuki i rzymskie fałszywki


Barokowe kościoły, średniowieczne zamki, renesansowe krużganki, rzymskie znaleziska - Dolna Bawaria to region pełen skarbów architektury i materialnych świadectw dawnych wieków. Jadąc zaznaczonymi na żółto na mapie wąskimi dróżkami wśród pól i lasów co i raz natrafia się na krągłe kopuły wystające ponad korony drzew czy omszałe mury ukryte za krzakami. Niczym na olejnym landszafcie na tle Alp rysują się żółte mury kapliczek i białe ściany kościółków. Nic tylko jeździć rzemiennym dyszlem i zwiedzać.


Zaczynamy od Burg Trausnitz wznoszącego się nad starówką malowniczego Landshut nad rzeką Isar. Wchodzimy za ceglane mury i trafiamy na... na dziedziniec Wawelu. Żółte renesansowe krużganki do złudzenia przypominają te krakowskie. Tylko turystów mniej. 


Czekając na zwiedzanie, które rozpoczyna się o 11.00 (bilet kosztuje 5,50 euro), podziwiamy ekspresyjną figurę świętego Floriana, który według legendy jednym wiadrem wody ocalił od pożaru całą wioskę, i czytamy prospekty o historii zamku. Ironia dziejów: historię budowli też naznaczył ogień. Burg zbudowano w XII wieku, ale to wiek dwudziesty okazał się dla niego najbardziej pechowy. W 1961 roku wybuchł tu pożar: sprzątaczka zostawiła włączoną grzałkę, od której zajęły się zabytkowe wnętrza. Obiekt odbudowano w latach siedemdziesiątych, ale nie wszystko udało się odtworzyć - na przykład z bogato zdobionych ścian we wnętrzach zostały jedynie fragmenty, resztę murów pobielono.

 
Rozpoczyna się zwiedzanie. Przez godzinę chodzimy po niezwykłych wnętrzach. Fotografować nie wolno, ale w drodze wyjątku przewodniczka pozwala mi utrwalić kaplicę św. Jerzego. Przy okazji mówi ciekawostkę, że jeszcze kilkanaście lat temu urządzano tu śluby i chrzczono dzieci - jako ostatnie jej młodszą siostrę. Moją uwagę przykuwa krzyż. Prócz Jezusa są na nim symbole Ewangelistów - na górze i na końcach krótszych ramion krzyża - oraz głowa Adama, która jako symbol grzechu umieszczona została pod stopami Jezusa. 


Burg skrywa wiele ciekawostek; niektóre z nich trudno byłoby wypatrzyć bez przewodnika - jak choćby sceny z Commedia dell'Arte w sieniach, terakotowe sufity z malarstwem iluzjonistycznym czy ukryte w rogu sali halabardy z XVIII wieku. Wspaniały piec z czarnej ceramiki ozdobiony został alegorycznymi przedstawieniami różnych zmysłów, inny, żeliwny, wyposażono w mechanizm umożliwiający ładowanie go od tyłu przez służbę bez wchodzenia do komnaty. Meble w zamku pochodzą z XVI wieku - wypożyczono je z Włoch, by nadać wnętrzom stylowy klimat. Szczególnie zafascynowała mnie duża szafa, złożona - jak się okazało - ze zdejmowanych skrzyń, które można było zabrać ze sobą w podróż. 

Idziemy dalej do komnat, które urządzał sam Ludwik II Bawarski - planował, że będzie zatrzymywał się w nich w czasie podróży po kraju, ale nigdy tego nie zrobił. Ściany pomieszczeń zdobią gobeliny z XVII wieku - oryginalne dzieła mistrzów flamandzkich przedstawiające sceny z życia Otto von Wittelsbacha.  

Zapowiedziany wcześniej przez przewodniczkę finał zwiedzania jest najbardziej spektakularny. Wchodzimy schodami kilka pięter do góry, by z tej perspektywy podziwiać lekko przymgloną panoramę Landshut. Zachęceni tym widokiem jedziemy na miejską starówkę i pijemy kawę w Cafe Belstner. Jej wiedeńsko-indyjski wystrój nie jest dla nas niczym obcym - w końcu w Polsce niejedna knajpa ma wystrój na przykład egipsko-góralski. 


Kolejny dzień, kolejne warte zobaczenia miejsce. Kościół pod wezwaniem Św. Michaela w Metten. Prócz historycznych budynków i wnętrz utrwalam grudniową anomalię - stokrotki na trawniku. Bryła kościoła jest gotycka i pochodzi w XV wieku, ale wnętrze zbarokizowano w wieku XVIII. Długą nawę główną skrócono wtedy wstawiając w nią ołtarz


Z kościoła przechodzimy do klasztoru, w którym z przewodniczą - egzaltowaną damą 70+ w długiej spódnicy i figlarnym kapeluszu - zwiedzamy zabytkową bibliotekę z XVII wieku (koszt biletu 3 euro). Tu także nie wolno fotografować, robię więc tylko jedno zdjęcie dla pamięci. Choć i bez zdjęcia na pewno zapamiętam to wnętrze, które wśród wszystkich zwiedzających wywołało westchnienie zachwytu. Imponujące zdobienia (w końcu święty Benedykt mówił, że biblioteka powinna być jak ogród) i tyle książek (jest ich w sumie około 10 000), że aż uginają się pod nimi zabytkowe półki, które na szczęście w porę uratowano przed kornikami!


Na suficie tuż przy wejściu po łacinie napisano coś, co niejako zaprzecza ważności zgromadzonych tu ksiąg: "Litera (czyli wiedza) zabija, ale wiara ożywia". A więc do każdej lektury, nawet najstarszej tutejszej książki, czyli wydania pism świętego Augustyna wydrukowanego około roku 1500, trzeba podchodzić z krytycyzmem i bardziej wierzyć Biblii niż pisarzom.

Szafy są z drewna (stąd problemy z kornikami), ale wyglądają jakby były z marmuru. Nad półkami widnieją symbole oznaczające tematykę woluminów - na przykład postać wskazująca palcem na nieboskłon oznacza astronomię. Spod kolumn przyglądają nam się rzeźby. Właśnie, przyglądają - a to dlatego, że domalowano im czarne źrenice, które dramatycznie kontrastują z bielą ich ciał. 

Sztukaterie na suficie są bardzo delikatne. Wykonano je ze słomy pokrytej kalkiem wymieszanym z wodą. Aż dziw, że przetrwały do dziś. Cały czas podnosimy głowy do góry, bo na sklepieniach dużo się tu dzieje. Są na nim na przykład portrety czterech reformatorów, w tym Lutra i Kalwina, oraz sceny przypominające współczesne komiksy: postaci z wypowiedziami zilustrowanymi w postaci dymków przy ich twarzach. 

Po zwiedzaniu w Cafe am Kloster jemy może nie najpyszniejsze, ale za to z pewnością największe ciastka świata...


Będąc w Dolnej Bawarii koniecznie należy pojechać do Passau, lokalnej metropolii, miasta trzech rzek. I na własne oczy zobaczyć miejsce, w którym Inn spotyka się z Dunajem i Ilz. Idziemy promenadą wzdłuż Inn, oglądamy historyczne budynki - w tym teatr miejski - i zdobiące mury filozoficzne graffiti ("Im więcej posiadasz, tym bardziej rzeczy posiadają ciebie"). 


Dochodzimy do cypla, mijając plac zabaw i kolumny z opisami planet układu słonecznego - i dalej idziemy już wzdłuż Dunaju. Przy nabrzeżu stoją statki wycieczkowe, w jednym towarzystwo zasiada do obiadu, dochodzi nas zapach chińskich potraw serwowanych przez ubranych na biało kelnerów. Skręcamy w kierunku Starówki. Mijamy budynki nadszarpnięte tegoroczną powodzią - otwarte garaże jeszcze się suszą, domy straszą zbutwiałymi okiennicami. Na jednym z murów oznaczono (na razie prowizorycznie) poziom wody z czerwca 2013 - wyższy niż kiedykolwiek dotąd.


Od świadectw tragedii uciekamy w kierunku katedry św. Stefana, imienniczki tej z Wiednia. Dobrze, że stoi wyżej - 13 metrów nad poziomem Dunaju - i woda nie zagroziła jej urodzie i stabilności. Jej białe wieże na tle niebieskiego grudniowego nieba aż lśnią, a barokowe wnętrze za każdym razem zachwyca jeszcze bardziej. Zwłaszcza przy dźwiękach organów, które w momencie powstania - czyli w latach dwudziestych XX wieku - były największe na świecie. W finale koncertu kręci się na nich złota gwiazdka - taka, jak w gdańskiej Oliwie. 


Pozostańmy przy skarbach baroku. Jedziemy do Bogen, by zobaczyć kościół klasztorny Oberalteich pod wezwaniem św. Piotra i Pawła. Stajemy na ogromnym, pustym dziś parkingu, i wchodzimy do bajkowego wnętrza z przełomu XVII i XVIII wieku - odbudowanego, jak to często w historii bywało, po ogromnym pożarze, który strawił wcześniejszy obiekt stojący w tym miejscu. 


Nad wnętrzem wiszą ozdoby przypominające hełmy dla kosmitów (z miejscem na czułki). Freski na ścianach przedstawiają mityczną historię powstania klasztoru w VIII wieku. Figlarne amorki trzymają się złotych konstrukcji wisząc prawie w powietrzu. Z tyłu, z kaplicy, spogląda na nas Maria okolona niebieskim stiukiem, który wygląda zupełnie jakby zrobiony był z miękko układającej się tkaniny. 


Z historii nowszej przenosimy się do tej całkiem dawnej, do nieistniejącego już imperium, które nigdy potem już nie kontratakowało. Do Cesarstwa Rzymskiego. W tym celu jedziemy do Straubing, do Gäubodenmuseum, w którym wśród wystaw stałych (dostępnych dla zwiedzających za 4 euro) znajduje się imponująca kolekcja artefaktów z wykopalisk prowadzonych w regionach wokół miasta.  

Zawsze, gdy oglądam oryginalne eksponaty z tamtych czasów, czy to biżuterię, czy maski, czy wazy, zachwyca mnie nie tylko precyzja ich wykonania, lecz i nowoczesność kształtów. Takie wazony czy bransolety tworzą dziś współcześni designerzy inspirujący się progresywnymi trendami. Są o wiele bliższe naszej estetyce niż na przykład suknie czy buty w XVIII i XIX, a nawet początków wieku. Cóż to musiało być za imperium, które już dwa tysiące lat temu zaszło tak daleko - technologicznie, mentalnie, estetycznie.


W pierwszej sali  z półmroku gablot wyłaniają się złote maski militarne - osłony na głowy wojowników (osobne na przód i tył czaszki) i na pyski koni. W podobnej konwencji wykonano też ochraniacze na golenie. 


Dalej pustymi oczodołami patrzą na nas zrekonstruowane maski rytualne. Znaleźliśmy się w sferze sacrum - w której nie mogło zabraknąć też wykonanych z niezwykła precyzją przenośnych figurek bóstw.


W salach poświęconych rzemiosłu oglądamy kielnie, groty strzał, ostrza siekier - w formie podobne do współczesnych, ale wykonane tak, że przetrwały dwadzieścia wieków. Biżuteria, garnki, buty - odtworzone na podstawie źródeł. 


Dalej monety rzymskie. A obok nich - fałszywki z tańszych kruszców. Jest ich cały stos - mimo surowych kar podrabianie srebrnych denarów było w tamtych czasach powszechnym procederem. 


Opieka medyczna w Cesarstwie Rzymskim także zaowocowała wieloma artefaktami, które odnaleźli archeolodzy. Cała duża gablota w muzeum poświęcona została narzędziom dentystycznym. A obok nich ciekawostka - gliniana tabliczka z zapisem zaleceń medycznych dla pacjenta.


Przenosimy się o 2000 lat do przodu. Choć czy na pewno do przodu? Patrzę na felgi samochodów na ulicy, na karoserie, których nikt nie wykopie w takim stanie jak osłony na golenie rzymskich wojowników. Wychodząc z Gäubodenmuseum zadaję sobie może mało oryginalne, ale w pełni zasadne pytanie: co zostanie po naszych czasach?



***

Zapraszam też na filmy: z koncertów bożonarodzeniowych 
i z Gäubodenmuseum w Straubing:


No comments:

Post a Comment