Zapraszam na blog podróżniczy o wyprawach do krajów Azji, Europy, Afryki Północnej i Ameryki Środko

12.30.2013

/BAWARIA/ Gwiazdka z dziką kaczką i grzanym winem



Spór o wyższości Bożego Narodzenia nad Wielkanocą ma dla mnie tylko jedno rozstrzygnięcie - oczywiście na korzyść Gwiazdki. Bo i prezenty, i więcej dni wolnych, i niepowtarzalny nastrój, i "Last Christmas" w sklepach. Inny temat, to czy spędzać Święta w domu, czy na wyjeździe. Od kilku lat atrakcyjniejsza wydaje mi się ta druga opcja - bo choć bez zapachu barszczyku, a od trzech lat także bez śniegu, Święta w Bawarii nie mają sobie równych.

Przede wszystkim z powodu bożonarodzeniowych jarmarków - zwanych tu Weihnachtsmarktami, Christkindlmarktami, a czasem - ze względu na daleko posuniętą poprawność polityczną - nawet Wintermarktami. W tym roku zachwycił mnie mały jarmark w Bad Kötzting, miasteczku w powiecie nomen omen Cham, niecałe 20 kilometrów od granicy z Czechami. "Mały" to pojęcie względne - Weihnachtsmarkt w niemieckim uzdrowisku był bowiem dwa razy większy (i z o dobre kilkaset lat dłuższą tradycją) od tego na Ursynowie i przy dworcu centralnym w Warszawie razem wziętych. I choć na jarmarku w parku Jana Pawła II były renifery, a tu tylko pies zaopatrzony w napis "wszystko mi wolno", to i tak w Bawarii było jakoś tak bardziej świątecznie.


Na Weihnachtsmarkt prowadziła droga zwana "drogą szopek" - w bramach, witrynach sklepów i parkach do przechodniów uśmiechała się Maria, Józef, Trzej Królowie i zwierzaki - w różnych rozmiarach, kolorach, konwencjach. Część sklepów poszła w awangardowe dekoracje wykorzystujące mniej lub bardziej świąteczne motywy. Sztuka strojenia okien - zarówno w domach, jak i w lokalach - to zresztą w Niemczech osobny fascynujący temat zasługujący przynajmniej na obszernego fotobloga.


Jeszcze kilkaset metrów i jesteśmy w królestwie grzanego wina i gorących kiełbasek. Zespół z małej sceny przygrywa na żywo świąteczne country, fani donoszą artystom kubki z Glühweinem - dostępnym tu za 2,20 euro lub o 50 centów drożej w wersji z łykiem rumu. Ludzie stoją przy stolikach, rozmawiają, dzieci kręcą się na karuzeli.


Przechadzam się wśród budek z rozmaitym asortymentem. Są stoiska typowe - z bombkami, świątecznymi ozdobami drewnianymi, skarpetkami, ceramicznymi domkami na świeczki. Ale jedno jest zupełnie inne - takie, jakiego dotąd nigdy nie widziałam: to budka typu Flohmarkt, czyli pchli targ. Stara biżuteria, chińskie puzdereczka, płyty winylowe. I miła pani, która chętnie opowiada historie związane z cackami, które sprzedaje po kilka euro.


Przenosimy się do Passau - ze zwiedzaniem jarmarków bożonarodzeniowych trzeba się śpieszyć, bo większość z nich zamknie swe podwoje 23 grudnia. W dolnobawarskiej metropolii Christkindlmarkt odbywa się w prominentnym miejscu - na placu przed katedrą pod wezwaniem patrona miasta, Św. Stefana. Jak co roku zorganizowany został on z dbałością o szczegóły - w centrum wydarzeń znajduje się mały ryneczek z wiatami i stolikami, przy których można wypić grzane wino (tu za 3 euro w wersji klasycznej i za 3,50 z rumem). 


Małe drewniane budki stoją w różnych rzędach wzdłuż alejek. Kolorowe czapki, deski do krojenia z wypaloną świnką - symbolem szczęścia, świąteczne łakocie. I znów natrafiam na asortyment nietypowy - stoisko z oprawionymi skórami zwierząt. Za 25 euro można na nim kupić narzutę na fotel ze skóry kozy. Obok wybór strojów ludowych z pasującą bielizną. Dalej kolejne zaskakujące odkrycie: zawsze myślałam, że zapiekanka to rdzennie polski wynalazek, a tu niespodzianka - w Bawarii też można nabyć bułę z serem.


Finał tegorocznej rundki po świątecznych jarmarkach - lotnisko w Monachium i hałaśliwy oraz zatłoczony do niemożliwości Wintermarkt na placu między terminalem I a II. Nad nim elementy nowoczesnej konstrukcji i ogromne zdjęcie pracowników MUC w strojach ludowych, a w centrum - lodowisko plus tor do gry w bobsleye. Duch świąt jakoś mniej jest tu obecny, bardziej daje się za to odczuć wielkomiejski pośpiech. W czarnym namiocie z napisem "Frohe Botschaft" kupuję najdroższe w tym roku grzane wino - za 4 euro. Piję je w ścisku, międzynarodowym tłumie, hałasie i aromacie dań azjatyckich z pobliskiej budki. Jednak na lotnisko trudno jest przywołać świąteczny nastrój, kolorowe światełka i plastikowe Mikołaje niewiele tu pomogą...


Ale nie samymi jarmarkami człowiek w okresie przedświątecznym żyje. Piękna pogoda i górzyste otoczenie miejscowości Bernried, w której znajduje się nasz hotel, zachęcają do wycieczek. Prócz gór, drzew i pasących się owiec oraz malowniczych widoków - które udaje mi się utrwalić o wschodzie słońca, bo ze względu na inną geograficzną strefę czasową, wystarczy wstać o 8 rano, by złapać piękne światło magic hour - każdego dnia odkrywamy inne ciekawostki. 


A więc na przykład cmentarz. Już sam w sobie inny niż te typowe dla Polski: równe, podobne do siebie groby z misternie skomponowaną zielenią. Skromne tablice, czasem o nietypowym wzornictwie. I ciekawostka - automat, w którym można kupić wkłady do zniczy. Dalej inne miejsce pamięci - typowe wyłącznie dla tego regionu Bawarii: tablice z krótkimi epitafiami upamiętniającymi zmarłych. Nie są to groby - szczątki zmarłych chowane są na cmentarzu, a tutaj jedynie składa się hołd życiu mieszkańców miasteczka. 


Z krótkich rymowanych czterowierszy wyłaniają się życiorysy ludzi, którzy ciężko pracowali. W wolnym tłumaczeniu: 

"Niejeden dom dzięki tobie powstał
dla naszej wioski.
Odpoczynek więc znajdź w niebiosach
od doczesnej troski."

"W życiu swym doczesnym
znałeś tylko pracę i trud.
Dałeś tak wiele innym,
nich wynagrodzi ci Bóg."

Spacer w drugim kierunku - szlakiem 2 z Bernried. Schodzimy w dół z miasteczka. Mijamy pojemniki na śmieci z wyznaczonymi "godzinami użytkowania" i automat z papierosami zaopatrzony w zmyślny system czytników dowodów i kart kredytowych zapobiegający nabywaniu tytoniu przez nieletnich.Wchodzimy na chwile do kościółka, w którym nowoczesność miesza się z tradycją: zamiast tradycyjnych świeczek wotywnych przygotowano tu elektryczne lampki, które wstawia się w specjalne wtyki, a w książkach z pieśniami religijnymi zamieszczono copyrighty pod wszystkimi tekstami.


Jeszcze kilka kroków wąską ścieżką i natrafiamy na... małe muzeum pod gołym niebem. Jest to nieogrodzony skansen gromadzący tradycyjne maszyny rolnicze i narzędzia rzemieślnicze - bez kasy i godzin zwiedzania, stworzony i utrzymywany tak po prostu dla przyjemności wędrowców i mieszkańców miasteczka. Szlifierki, dłuta kamieniarskie, silniki - prawdziwa historia techniki, jeszcze z kroplami ludzkiego potu na uchwytach i lekką rdzą na elementach metalowych. Zapis pracy ludzkiej i zmagań z naturą. Eksponatów jest całkiem sporo. Moją uwagę przykuwa duże wahadło z podwoziem służące do usuwania ciężkich głazów z pól.


Po spacerze jedziemy do Deggendorf. Po drodze, przy tankowaniu, natrafiamy na kolejny dowód ludzkiej inwencji. Właściciel stacji benzynowej w Innenstetten zainstalował nad dystrybutorami automat na sznurek. Na jednej z płaszczyzn obrotowego prostopadłościanu widnieje informacja, że można płacić w kasie lub kartą, na innej - że tylko kartą w terminalu. W zależności od tego, czy małe biuro przy stacji jest w danym dniu otwarte, pracownik ustawia moduł informacyjny w odpowiednim położeniu za pomocą jednego ruchu sznurkiem. 


W Deggendorfie po jarmarku świątecznym zostały już tylko puste budki. Jest Wigilia, sklepy otwarte były jedynie do południa. Parkujemy więc za darmo - miasto zasponsorowało w niehandlowe dni darmowy wjazd na podziemny parking umieszczony pod rynkiem. 


Snujemy się po pustych niemal ulicach. Tu choinka, tam opakowany świątecznie salon optyczny, ówdzie piłkarskie graffiti z Bobem Marleyem. I mała niespodzianka - pomnik świni. Sympatyczne zwierzątko, będące w Niemczech - jak wspominałam - symbolem szczęścia, zostało ufundowane w roku 2001 przez prywatnego inwestora ku radości mieszkańców i jako upamiętnienie dziejów uliczki, która niegdyś nazwana była właśnie na cześć hodowlanego przyjaciela człowieka. Dziś ulica nazywa się zupełnie inaczej, ale uśmiechnięty prosiak przypomina o jej historii.


Pora na nasz ulubiony popołudniowy bawarski rytuał - kąpiele termalne. Masaże wodne, sauna, rzeka, morskie fale - tutejsze pływalnie to opcja na wiele godzin wszelakich rozkoszy. Najpierw testujemy Johannesbad w Bad Füssing. 12,50 euro w opcji z kąpielami siarkowymi, bez limitu czasu. Ogromny basen pod gołym niebem, rzeka z zachodem słońca w tle, ciepłe i gorące wody o dobroczynnym działaniu. Druga opcja na naszym świątecznym wyjeździe to termy w Bad Griesbach. 14 euro za cztery godziny na pływalni i w saunie. W jednym z basenów umieszczono dysze do masażu. Każda z nich jest na innej wysokości. Co kilka minut ciśnienie wody słabnie i wtedy - zgodnie z wywieszoną instrukcją - rządek ludzi przesuwa się o jedno miejsce w lewo. Jest 17.00, właśnie zaczyna się aqua aerobic. A w saunie obsługa dolewa olejki zapachowe - w jednej cytrusowy, w drugiej leśny, w trzeciej mentolowy. Dla ochłody po poceniu się w 60, 75 lub 90 stopniach można wyjść na golasa na specjalny taras i poleżeć na bujanym leżaku. Albo zażyć przyjemności bąbelkowej kąpieli w jacuzzi - też pod gołym niebem.


Nadchodzi wieczór. Wigilia. Gwizdy już lśnią na czystym niebie. Sala o myśliwskim wystroju czeka już na gości. W zeszłym roku jako główny posiłek na wieczerzy podano nam kurczaka, w tym roku - dziką kaczkę. Dań w sumie było sześć - a więc zaliczyliśmy połowę polskiej tradycji. Jako jedyni mieliśmy też opłatek. Za to obdarowywanie się i tu nie wychodzi z mody - po jedzeniu, które spożywamy w nastrojowym półmroku przy dźwiękach bawarskiego grajka, "one man orchestra" z ochrypłym głosem i keyboardem - Niemcy wyciągają podarki. Obok nas przy stoliku rozgrywa się zabawna scena - chłopak daje dziewczynie pierścionek zaręczynowy, a ona jemu - najwyraźniej nie spodziewając się takiego gestu z jego strony - kraciaste kapcie. 


Po wieczerzy ludzie jadą na pasterki do okolicznych kościołów. Nie we wszystkich zaczynają się one o północy, w niektórych o 22.00 czy 23.00. Na koniec tradycyjnych mszy ludzie zgodnie z lokalnym zwyczajem śpiewają w oświetlonym świecami kościele najpiękniejszą chyba kolędę - "Cichą noc". "Stille Nacht, helige Nacht..."





***
Zapraszam też na film o jarmarkach świątecznych:

i o innych bawarskich atrakcjach:

***
Trasa:
Źródło: Google Maps; kliknij, aby powiększyć mapkę

No comments:

Post a Comment