Zapraszam na blog podróżniczy o wyprawach do krajów Azji, Europy, Afryki Północnej i Ameryki Środko

9.05.2012

/SAKSONIA/ Wczasy w DDR-ze (cz.2): Niesforna koza, pękata świnka i wystrzyżona alpaka

Działający od roku 1997 zwierzyniec "Wildpark Osterzgebirge" w Geising to jedna z bardziej lubianych i rozreklamowanych atrakcji wschodniej części Gór Rudaw (Erzgebirge). Nic dziwnego: może się on pochwalić ponad czterdziestoma gatunkami zwierząt - od gospodarskich po egzotyczne - z którymi można wejść w kontakt nie tylko przez kratę lub ogrodzenie... Ale nie uprzedzajmy faktów. Póki co kupujemy bilet wstępu (4 euro) oraz kubek z jedzeniem dla kóz (50 centów). Nie wiemy jeszcze, że zwiedzanie zaplanowane na półtorej godziny potrwa w naszym wypadku ponad trzy, że wyjdę stąd z siniakiem na udzie oraz że marzenie dzieci o własnym kotku zamieni się w marzenie o śwince wietnamskiej.


Teren naprawdę spory - najpierw trochę atrakcji dla dzieci (takich jak zawieszone drewniane bale, na których można pograć jak na cymbałkach), a potem klatki, zagrody, jeziorka, wybiegi. Znad kwietnika uśmiecha się krasnal ogrodowy. Część ZOO trochę niżej, do części trzeba wejść pod górę. Po drodze piaskownica i hamak. Potem jeszcze duży plac zabaw i bar oferujący frytki, piwo i lody na patyku. Dobrze, bo zabranymi na wycieczkę jabłkami nie sposób nie podzielić się po drodze z sympatycznymi parzystokopytnymi. 


Kolekcja zwierzaków zróżnicowana: od kóz, osłów, dzików poprzez ptactwo różnej maści po  alpaki, muflony, rysie. Spora część w klatkach, ale niektóre na wybiegach z niskim ogrodzeniem pozwalającym na bliższy kontakt. Do jednej z takich zagród właśnie się zbliżamy. To kozy. Zachowują się spokojnie. Zastanawiamy się, czemu przed wejściem nas przed nimi ostrzegano: póki co grzecznie jedzą karmę podawaną im przez dziury między deskami w ogrodzeniu. Mlaskają i meczą przyjaźnie. Nagle okazuje się, że i wśród kóz zdarza się czasem nomen omen czarna owca. Żwawa czarnulka bierze rozpęd z końca wybiegu i - myk! Już jest po naszej stronie. Philipp płacze, Sophia chowa się za mnie, a koza bez żenady bodzie mnie w udo. Chyba bez złości, to raczej chęć nawiązania kontaktu - gdy się nad tym zastanowić, to w sumie przedstawiciele naszego gatunku też czasem robią to w równie mało subtelny sposób. A więc mam kumpelę czarnulkę oraz pamiątkę z naszego spotkania - siniak na udzie. Czarnulka raczy się suszkami, które dla niej kupiliśmy. Machamy jej na pożegnanie, bo właśnie do naszych uszu dobiegł dźwięk swojskiego chrumkania wydawanego przez niekoniecznie swojskie świnki.


Świnki wietnamskie. Ta nazwa nie oddaje niestety fenomenu niezwykłej urody tych zwierząt. Znacznie bardziej trafna jest niemiecka:  Hängebauchschweine, czyli dosłownie "świnie z wiszącym brzuchem". W istocie bebzony mają imponujące. Z jednej strony musi im być ciężko, z drugiej - przy każdym kroku rozkoszują się masażem brzucha. Na nieszczęśliwe nie wyglądają. Co ciekawe, aparycja młodych prosiaków nie zapowiada jakoś specjalnie tego, co stanie się potem - może nie mają klasycznych kaloryferów, ale też nic im za bardzo nie wisi. Brzydkie kaczątka à rebours. Dzieci od razu chcą je przygarnąć. Ja w głębi duszy chyba też.


Idziemy pod górę. Po drodze nawiązujemy znajomość z danielami i muflonami. Z klatki na przeciwko patrzy na nas... nadnaturalnej wielkości pudel. Czyżby omamy wzrokowe po nawdychaniu się oparów acetonu w czasie zmywania ozdób zrobionych przez dzieci na hotelowym parapecie lakierem do paznokci? Nie! To biała alpaka. Pytanie, czy natura ją tak ufutrzyła, czy też to dzieło szalonego fryzjera, pozostaje otwarte. A alpaka/pudel daje się pogłaskać Sophii po czuprynie.



Co wybieg to atrakcja. A to osioł pozwala się wytarmosić za ucho, a to parzystokopytne pożerają mlaszcząc nasze jabłka, a to koń wystawia łeb przez ogrodzenie i patrzy na nas bacznie. Jedynie lisy siedzą w swoich kanciapach i tylko z informacji na ogrodzeniu wiemy, że tam są... Jednak nie to ma jak ZOO! Trzy godziny minęły jak z bicza trzasnął, a dzieci w zasadzie chciałyby da capo al fine...


Kolejny punkt na naszej liście atrakcji to... Jak właściwie ta atrakcja nazywa się po polsku? Po niemiecku to Sommerrodelbahn, po naszemu chyba kolejka grawitacyjna albo zjazd wózeczkowy. W każdym razie najpierw jesteśmy wciągane na mało wygodnym metalowym siedzisku pod górę (każda z nas ma między udami po 1 torebce i po 1 dziecku), a potem zjeżdżamy z prędkością, która wydaje się zawrotna, prawą ręką przyhamowując na zakrętach specjalnym drążkiem, a lewą łapiąc dziecięce kończyny - a to górne, a to dolne - próbujące wychynąć poza wagonik. Kolejne 4 euro, zamiana maluchów (ja mam teraz tego mniejszego i łatwiejszego do ogarnięcia) i jedziemy ponownie nie żałując sobie emocji.


Tyle adrenaliny na jeden dzień wystarczy. Przydałoby się coś spokojniejszego. Jak się okazuje dla miłośników długich wykładów o rudach, młotach, urobkach itp. też da się coś znaleźć. Bergbaumuseum - muzeum górnictwa w Altenbergu. Setki metrów korytarza, chłód, wilgoć i przewodnik z silnym saksońskim akcentem. Po 10 minutach dzieci próbują z nudów samodzielnie złapać za kilofy, a my nie bardzo rozumiemy, o co common - jednak aż tak szczegółowo nie chcemy wiedzieć, jaka jest budowa sztolni. Niech pozostanie to dla nas tajemnicą. Podobnie jak wiele innych informacji o ponad pięćsetletniej historii wydobycia rudy cyny w tym regionie. Wycofujemy się przed końcem zwiedzania i idziemy sami przez korytarze wdychając specyficzny zapach wilgoci i słuchając echa własnych kroków... 


To był dzień pełen wrażeń. Wszyscy mamy umazane błotem buty,  przepocone koszulki i rozwiane włosy. Ale tylko ja mam na udzie dowód bliskiego spotkania z kozą.





Część 1 tekstu: <<</SAKSONIA/ Wczasy w DDR-ze (cz.1): Twierdza Königstein i Szwajcaria Saksońska<<<


____________________________________

Zapraszam na mój film nakręcony w Wildpark Osterzgebirge:


 

No comments:

Post a Comment