Zapraszam na blog podróżniczy o wyprawach do krajów Azji, Europy, Afryki Północnej i Ameryki Środko

9.04.2012

/SAKSONIA/ Wczasy w DDR-ze (cz.1): Twierdza Königstein i Szwajcaria Saksońska

Dawniej DDR-owski dom wczasowy, dziś hotel Best Western Stephanshöhe, trzy i pół gwiazdki - z basenem wewnętrznym i zewnętrznym, restauracjami, barami, dwoma placami zabaw na  terenie i jednym indoor oraz dwoma skrzydłami nazwanymi dumnie Drezno i Praga. Do Drezna znacznie bliżej stąd niż do Pragi, choć czeska granica znajduje się zaledwie kilka kilometrów od hotelu. 


Trudno znaleźć w Internecie inne zdjęcie tego obiektu niż panorama nocna z jaskrawozielonym oświetleniem lub widoczek zimowy z przykrytymi śniegiem iglakami na pierwszym planie. Nie bez kozery - hotel piękny nie jest. W zasadzie można byłoby go nazwać z niemiecka Bau-Sünde, czyli "grzech architektoniczny", bo nijak nie wpasowuje się w poprzetykany z rzadka małymi domkami sielski krajobraz okolicy.
 

Ale jest tu i od roku 1984 stoi dumnie jako potwierdzenie osiągnięć FDGB - Wolnych Niemieckich Związków Zawodowych. Szkoda, że w gablotach wystawione są teraz drewniane figurki i tombakowe zegarki, które można nabyć w hotelowym sklepiku, a nie jakże wyraziste logo związków, które pewnie kiedyś zdobiło jedną ze ścian budynku. 



Hotel po niedawnej przebudowie jest z pozoru w pełni nowoczesny, tak jakby zapomniał o swojej historii. A jednak kilka kuriozów o niej przypomina - choćby słusznych rozmiarów toporna drewniana mapa okolicy na ścianie. I fakt, że przyjeżdżają tu głównie ludzie pamiętający "tamte czasy". W czasie śniadania obok nas przy stoliku para sześćdziesięciolatków  z byłego NRD rozmawia z panią emerytką z RFN o tym, jak to było przed zjednoczeniem. Druga para dwa stoliki dalej urąga, jak można wspominać takie rzeczy i trzymać się przeszłości. A w środku my - ja, Irene, Sophia i Philipp. Dzieci mają już prawie 2 i prawie 4 lata, samodzielnie dają więc radę pomalować kredkami ścianę koło kącika do rysowania zaaranżowanego przez hotelowy Active Team, powybierać co lepsze łakocie z talerzy ze słodkościami ułożonych kompletnie niewychowawczo przed wejściem do jadalni oraz przyozdobić lakierem do paznokci parapet w naszym apartamencie. Nigdy nie zapomnę snu, który miałam po nawdychaniu się zmywacza, którym z Irene dobre 20 minut czyściłyśmy dowody artystycznej natury jej dzieci.



Diabeł mówi tu dobranoc, ale za to okolica jaka! Zamki i pałace, słynna twierdza Festung Königstein rywalizująca z salzburską o miano największej w Europie, Góry Połabskie (Elbsandsteingebirge), Szwajcaria Saksońska; do tego 40 km do Drezna (gdy byłam tam ostatnio Frauenkirche nie był jeszcze otwarty dla zwiedzających) i trochę mniej do Cieplic. Pięć dni na multum atrakcji, trzeba będzie wybrać coś z góry prospektów. A pogoda nam sprzyja! 


Pierwszy dzień słoneczny, więc decydujemy się na same highlighty. Do twierdzy Königstein postanawiamy się wybrać drogami niskiej kategorii, Landstraßen, czego zaczynamy żałować dopiero, gdy nie ma już odwrotu. Wąsko, objazdy, fragmenty wykładane kocimi łbami. Autostradą dotarlibyśmy tam w 20 minut, ta opcja zajmuje 4 razy tyle. W samochodzie rozbrzmiewa ulubiona piosenka małej zwana przez nią "Hallo, Julia" (będąca w rzeczywistości radosnym "Hallelujah" śpiewanym do muzyki organowej) przetykana zduszonymi przekleństwami Irene, która się denerwuje, bo akurat nijak nie może znaleźć drogi. 


Dojeżdżamy do parkingu. Stamtąd do twierdzy jest zaledwie 800 m, tylko trochę pod górkę, ale dzieci nie dają się przekonać. Wjeżdżamy kolejką w kształcie pociągu na kółkach zwaną Bimmelbahn pod same imponujące rozmiarami mury twierdzy. Jak podają źródła, jesteśmy na wzniesieniu o wysokości 240 metrów, na obszarze 9,5 ha, na którym znajduje się ponad 50 zabudowań, z których niektóre stoją tu on 400 lat. Jak widzimy na własne oczy, twierdza wydaje się budowlą nie do zdobycia (mury mają wysokość ponad 40 m), a widok przepiękny. Decydujemy się na spacer wokół murów, bo zwiedzanie dziedzińca i wnętrza to dla dzieci żadna atrakcja. Plus nie chcemy ich narażać na kuszącą konfrontację z drugą co do głębokości studnią w Europie, która się tam znajduje. 152,5 m w dół, a dzieci są bardzo szybkie.



Maluchy nagradzają nas zgodą na zejście w dół do parkingu bez korzystania z Bimmelbahn. Idziemy po kamiennej ścieżce licząc na głos kroki, co niestety bardzo demotywuje wchodzących. No cóż, przed państwem jeszcze 300 - i to pod górkę.


Drugi highlight na naszej liście to park narodowy w Szwajcarii Saksońskiej (Nationalpark
Sächsische Schweiz) z Górami Połabskimi przypominającymi nieco te w naszej Jurze Częstochowsko-Krakowskiej - tyle, że tutejsze ostańce są z piaskowca, a nie z wapienia lub te w tureckiej Kapadocji (choć tamte są tufowe).  



Tu z parkingu na taras widokowy Bastei jest zaledwie parę kroków, ale za 1,5 euro można przejechać się bryczką konną, co dla naszej Sophii okazuje się atrakcją nie do przezwyciężenia. Widać, że to jedna z głównych atrakcji okolicy, bo trudno dopchać się do barierki, by spojrzeć w dół na zakole Łaby; a jeszcze trudniej się stamtąd wycofać - i fizycznie, i mentalnie. To o tym widoku August von Goethe, syn Johanna Wolfganga, pisał z zachwytem, że to widok którego nie da się ująć w słowa: „Hier wo man von den schroffsten Felsenwänden gerade in die Elbe sieht, wo in der kleinen Entfernung der Lilien-, König- und Pfaffen-Stein mahlerisch gruppiert liegen und überhaupt dem Auge ein ganzes darstellt, welches mit Worten nie beschrieben werden kann“. 

 
Barki na górze kuszą zimnym piwem i gorącymi Wurstami, frytkami z majonezem oraz tutejszą specjalnością - gęstą kartoflanką. 


Po posiłku ruszamy na spacer - przechodzimy po
Basteibrücke podziwiając widoki po obu stronach oraz patrząc w dół na imponujące podnóża skał. Kilka kroków stąd znajdują się ruiny średniowiecznego zamku Felsenburg Neurathen, o którym pierwsze wzmianki pochodzą z roku 1289. Wstęp to zaledwie 1,5 euro, kupując bilet zdobywam też dzięki prospektom dostępnym w języku polskim bezcenną wiedzę, jak w moim ojczystym języku nazywają się Elbsandsteingebirge. Po zamknięciu okienka można nota bene wejść na teren Neurathen wrzucając odliczoną kwotę do specjalnej puszki zwanej "kasą zaufania". Stopnie wiodą raz w górę, raz w dół, czasem idziemy po ażurowych metalowych mostach. W milczeniu, bo widok - jak pisał Goethe Junior - rzeczywiście zapiera dech w piersiach.



Do Altenbergu wracamy autostradą, by zdążyć na jeszcze jedną atrakcję: lody w bajkowej kawiarni Buntes Häusel, na której wisi szyld, że jest to miejsce dla gości "mających czas i ceniących spokój". I tak jest w istocie: kelnerki w ludowych strojach z gracją roznoszą niebiańskie w smaku lody i takąż kawę. 


Podziwiamy wnętrze z pogranicza piękna i kiczu: na belkach pod sufitem wiszą stada porcelanowych czajniczków, zwieńczenie baru upstrzone jest talerzykami i odwróconymi do góry nogami filiżankami. Na to wszystko ze spokojem spogląda pan Jezus. Chyba rzeczywiście jesteśmy w niebie.


 


Ciąg dalszy: >>> /SAKSONIA/ Wczasy w DDR-ze (cz.2): Niesforna koza, pękata świnka, wystrzyżona alpaka i inne atrakcje >>>

____________________________________

Zapraszam na mój film o atrakcjach regionu Erzgebirge:



 

No comments:

Post a Comment