Zapraszam na blog podróżniczy o wyprawach do krajów Azji, Europy, Afryki Północnej i Ameryki Środko

5.02.2012

/SINGAPUR/ 8 dni bez gumy do żucia – DZIEŃ 4: Welcome to the Jungle!



Droga do singapurskiego ZOO to prawdziwa wyprawa. Nie mówię tu tylko o wyposażeniu w postaci wygodnych butów i ciuchów oraz sprzętu fotograficznego, lecz również o dojeździe: metro z przesiadką na dużej stacji autobusowej i potem linią 138 do ostatniego przystanku.

Ang Mo Kio - terminal przesiadkowy łączący stację metra z przystankami autobusowymi - cechuje charakterystyczna dla Singapuru świetna organizacja i doskonałe oznakowanie. Tablice informacyjne prowadzą jak po sznurku do odpowiedniego przystanku. Piesi czekają w budynku w kolejkach do poszczególnych linii - stoją w specjalnych korytarzykach o szerokości jednego pasażera/wózka dziecięcego oddzielonych od siebie metalowymi poręczami o takim kształcie, by można było sobie na nich spocząć niczym na stołku barowym. Pasażerowie oczekujący na swoją linię oddają się tutejszemu narodowemu sportowi - pisaniu sms-ów i korzystaniu z chatów internetowych. Gdy nadjeżdża autobus, pracownik terminala otwiera drzwi i wszyscy po kolei wsiadają do autobusu przednimi drzwiami odbijając kartę miejską.  


W zoo kupujemy opcję full wypas za 42$: cały dzień w towarzystwie zwierząt plus night safari. Tutejszy ogród zoologiczny to wszak atrakcja, którą wszystkie przewodniki - w tym nasz nieoceniony "Lonely Planet" - oraz portale internetowe umieszczają w TOP 10 atrakcji Singapuru. Na 28 hektarach powierzchni - obejmujących też dostępne dla zwiedzających jedynie w ramach nocnej opcji dziewicze fragmenty lasu deszczowego - mieszka tu ponad 2500 zwierząt.

Zwierzaki nie żyją tu za kratami - mają przestronne wybiegi, czasem oddzielone od zwiedzających szybą. Prócz bogactwa fauny i flory w ogrodzie zachwyca dbałość o każdy szczegół - i pod względem estetycznym, i informacyjnym. W sąsiedztwie wybiegu dla zebr nawet pasy na drogach i kosze na śmieci mają specyficzny wygląd; ubarwienie zwierząt namalowane jest też na meleksach wożących chętnych po obszarze zoo. Przy wybiegach można przeczytać na przykład o tym, z którego regionu Afryki pochodzi żyrafa o danym umaszczeniu, a w specjalnych kioskach informacyjnych posłuchać po naciśnięciu przycisku, jakim trąbieniem słonie manifestują różne nastroje i potrzeby.


Zwierzaków w zoo co niemiara. Każdy zachwyca czym innym - biały tygrys kocią gracją, hipcie podwodnym tańcem kopytek, małpy radością życia. Zoo podzielone jest na obszary dedykowane poszczególnym kontynentom - w części azjatyckiej trafiamy na pokaz ze słoniami, a w australijskiej obserwujemy, jak kangurzyca nosi przy sobie malucha (poznajemy to po tym, że z torby wystają małe łapki).


Ogród zoologiczny to nie tylko zwierzaki, to także piękna przyroda. Oczka wodne, las, kwiaty - w tym zachwycające barwami orchidee. Dzień w zoo mija jak z bicza trzasnął, choć jest tu jeszcze bardziej parno niż w mieście: telefon odmawia posłuszeństwa, ekran dotykowy wariuje, a aparat się zawiesza.


Idziemy odwiedzić naszych biologicznych bliskich kuzynów. Trafiamy do małp, przy których właśnie odbywa się prezentacja - pracownicy opowiadają o ich zwyczajach, orangutany z radością wykonują różne polecenia i cieszą się ze smakowitych nagród. Potem przy małpiej rodzince staje fotografka z dużym Canonem - można ustawić się do zdjęcia i odebrać je potem przy wyjściu z zoo. Z pewną nieśmiałością, ale też wiarą w życzliwość spotykającą nas tu na każdym kroku, pytam się, czy mogłaby cyknąć mi fotkę moim aparatem. Fotografka robi mi z uśmiechem zdjęcie i swoim Canonem, i moim Soniakiem.


O 18.00 zoo jest zamykane, a od 19.00 można wybrać się busikiem na półgodzinny objazd i uczestniczyć w innych atrakcjach nocnego safari. Czas wolny wykorzystujemy na eksplorację dobrych dwudziestu sklepików z 1001 gadżetami i na zjedzenie specjalności kuchni malajskiej - laksy, ostrej zupy na bazie mleczka kokosowego z rybą, jajkiem, tofu i krewetkami. Pycha!


Nocne safari utrwalone zostało bardziej w naszych głowach i sercach niż na zdjęciach. Najpierw stoimy dobre pół godziny w długaśnej kolejce do meleksa, który zabierze nas w podróż. Pracownicy zoo ustawiają ludzi w równiutkie rzędy przy drzwiach pojazdu, by załadunek dobył się jak najsprawniej. Czas umilają nam pokazy tańca z ogniem. Wsiadamy do tramwaju, który zabiera nas w niezwykłą podróż. Jedziemy zupełnie innym szlakiem niż ten, który przemierzyłyśmy w dzień. Zwierzaki nie są tu pozamykane na wybiegach, lecz żyją w środowisku zbliżonym do naturalnego. Hipopotamy patrzą się w naszym kierunku, muflony kiwają głowami, a flamingi połyskują w poświacie księżyca. Jelonek konsumuje kolację. Ogarnia nas nastrój spokoju i tajemniczości. 


Las deszczowy ma zapach, który trudno opisać. Zapominamy, że kilka kilometrów stąd jest jedna z najgęściej zaludnionych metropolii świata i rozkoszujemy się ciszą i dziewiczością tego miejsca... Z głowami pełnymi wrażeń wracamy do China Town. 

Zapraszam też na mój film z zoo w Singapurze.


<<< DZIEŃ 3: Pierwszomajowy Dzień Dziecka  

>>> DZIEŃ 5: Dzień konfliktów z prawem 





No comments:

Post a Comment