Zapraszam na blog podróżniczy o wyprawach do krajów Azji, Europy, Afryki Północnej i Ameryki Środko

2.17.2013

/BANGKOK/ Buddowie i transwestyci - DZIEŃ 10: Wśród kwiatów i amuletów



Ostatni dzień w Bangkoku. Analizuję filmy i piosenki o tym mieście, które szumią mi w głowie. Nie bez kozery bohater "The Beach" po przyjechaniu do miasta z rajskiej plaży na zakupy nie może wytrzymać w brudzie i hałasie metropolii. Nie bez kozery Murray Head śpiewał "One Night in Bangkok", a nie "Ten Nights in Bangkok". I nie bez kozery bohaterowie "Kac Vegas 2" próbują wyrwać ze szpon miasta chłopaka, którego "pochłonął Bangkok". W gruncie rzeczy urban legends ujawniają więc ciemną stronę metropolii... Stronę, którą przez dziesięć dni udało nam się dobrze poznać, ale która nie przyćmiła nam piękna i niezwykłości złotych Buddów, ozdobnych świątyń, skaczących smoków, kolorowych transwestytów, urozmaiconych masaży i ostrych potraw. Bo to z nimi jednak chcę kojarzyć Bangkok.


Po północy mamy lot do Heathrow - i powrót z gorącego lata do mroźnej zimy. Ale dziś jeszcze przewiewne koszulki i sandały, Buddowie i tuk-tuki, krewetki i granaty. jedziemy autobusem 53 do Memorial Bridge zwanego też Phra Phutta Yodfa Bridge. Jego uroczystego otwarcia dokonał w kwietniu 1932 roku król Rama VII - upamiętniając 150-letnią rocznicę dynastii Chakri. Stalowa konstrukcja ma ponad 230 metrów długości.




Nieopodal mostu - ciekawostka. Świątynia Wat Ratchaburana Ratchaworawihan i towarzysząca jej pagoda, którą, jak można przeczytać na pobliskiej tablicy informacyjnej, odrestaurowały w roku 2007 ku chwale króla Bhumibola z okazji jego osiemdziesiątych urodzin... Miejskie Zakłady Elektryczne (Metropolitan Electricity Authority). 




Idziemy stamtąd do kolejnej atrakcji Bangkoku - targu kwiatowego. Okazuje się, że Flower Market jest obecnie trochę gdzie indziej niż podano w przewodniku - istniejące od lat sześćdziesiątych hale, w których zwykle się odbywał, akurat są odnawiane, więc sprzedawcy rozlali się po sąsiednich ulicach. "Rozlali" to trafne określenie - idziemy rzeką kwiatów z licznymi odnogami. Bukiety zawinięte w gazety, dalej wieńce do celów religijnych zakonserwowane w lodzie, potem ciekawostka - pomalowane kaktusy




Targ kwiatowy miękko przechodzi w warzywno-owocowy. Mnogość dostępnych tu do kupienia specjałów długo by wymieniać. Papryczki ułożone są tak, jakby czekały na fotografa, który je uwieczni. Najbardziej fascynująca jest jednak dla mnie żabia przekąska oferowana na jednym ze standów.




Pożegnanie z  Chao Phraya River. Płyniemy tramwajem wodnym po raz kolejny zachwycając się skylinem Bangkoku. Woda mętna i zaśmiecona, ale pachnie lepiej niż ta w Nilu. 




Dopływamy do znanego nam  już dobrze Wang Lang Pier szczelnie obudowanego bazarkiem. Idziemy kawałek dalej do targu amuletów. Amulet Market to nie turystyczna atrakcja, lecz uduchowione miejsce, gdzie miejscowi z powagą i szacunkiem zaopatrują się w przynoszące szczęście figurki, monety, wisiorki i pierścienie.


  
Jakiś mnich z uwagą przygląda się dostępnym okazom. Gipsowe figurki w tombakowo-plastikowych kapsułach czekają na nabywców. Ja kupuję bożka z zasłoniętymi oczami i pierścień w kształcie smoka. Ktoś między stoiskami sprytnie reklamuje usługi z zakresu techniki dentystycznej


  
Pobyt w Bangkoku chcemy zakończyć uroczystym obiadem w eleganckiej tajskiej knajpie. Wybieramy jakąś polecaną przez "Lonely Planet". Kręcimy się po uliczkach wokół Victory Monument, wszystkie nazwy lokali tylko po tajsku, a po rekomendowanej restauracji ani śladu. Rzeczywistość w tym mieście jest jednak dość dynamiczna i wiele rzeczy zmienia się jak w kalejdoskopie.

Jedziemy więc taksówką na niezawodną Food Street w China Town. Idziemy do Texas Suki na Phadungdao Road: pyszne świeże dania, klimatyzacja, boskie krewetki, kumata obsługa, całe rodziny miejscowych raczące się ryżem w wesołej atmosferze, boskie banana split. A tym razem jeszcze prawie nagi Chińczyk. Czego chcieć więcej? 



 
Ostatni masaż w Bangkoku. Tym razem tajski - trochę męczący, trochę bolesny, z osławionym tańcem masażystki na moich plecach. Wypróbowałyśmy w czasie pobytu tutaj różne warianty: refleksologię stóp (mój faworyt), masaż głowy i karku, masaż z olejkami, masaż chiński, tajski, indyjski. Ceny wahają się od 150 do 400 bahtów. Prawdziwym hitem jest oczywiście uliczny masaż stóp oferowany na Khaosan Road i pobliskiej Rambuttri - głównie ze względu na możliwość raczenia się piwem i obserwowania przechodniów w czasie godzinnego relaksu.



Najedzone, wymasowane, pełne wrażeń powoli udajemy się do hotelu po bagaże, a potem metrem i Airport Linkiem jedziemy na lotnisko. Ta sama trasa, co dziesięć dni temu - ale w odwrotnym kierunku. To tu pierwszy raz buchnął w nas żar rozgrzanej ulicy. To tu widziałyśmy pierwszego szczura. To tu serce zabiło nam szybciej i mocniej. W rytm miasta, które jest może największym domem publicznym Azji, ale też miejscem pełnym magii, której nie sposób zapomnieć.

 


 
<< 9. Kurs gotowania po tajsku

 1. First night in Bangkok >>



 ZAPRASZAM TEŻ NA MÓJ FILM O TARGACH, BAZARACH, MALLACH I PARKACH W BANGKOKU


I NA INNE FILMY Z TAJLANDII: http://www.youtube.com/playlist?list=PLN6e3xufgAmNQAhn0d52TJdhhOlZP4MFE 

No comments:

Post a Comment