Zapraszam na blog podróżniczy o wyprawach do krajów Azji, Europy, Afryki Północnej i Ameryki Środko

5.12.2014

/SPLIT, TROGIR/ Kot Dioklecjana i pudle Tity, czyli spacer przez chorwacką historię


Na ruiny pałacu Dioklecjana pada deszcz. Wierny pies niesie parasol za swoją panią, która póki co zdaje się na nieprzemakalność kaptura. I ona, i jej wierny pupil spacerują po Rivie - słynnej splickiej promenadzie, centrum lansu i picia kawy, dziś opustoszałym ze względu na niesprzyjającą pogodę. Aż trudno sobie wyobrazić, jak inaczej musi wyglądać to miejsce w czasie odbywającej się tu w lecie parady równości. 


Zanim zanurzę się w starówce, na której stare przetyka się z nowym, patrzę na makietę miasta pokazującą jego bogactwo architektoniczne. Niegdyś było ono jeszcze większe - stał tu bowiem zbudowany w III i IV wieku Pałac Dioklecjana mający 215 długości 181 metrów szerokości. Dziś trzeba uruchomić wyobraźnię, by odbudować go w głowie z widocznych w rożnych miejscach fragmentów ruin.


Przez podziemia, które zachowały się w  tak dobrym stanie ponoć dzięki temu, że następcy pierwszych mieszkańców pałacu wykorzystywali piwnice na zsyp śmieci, przechodzimy do perystylu - dziedzińca otoczonego kolumnami. Niektóre z nich, te jaśniejsze, są zrobione z kamienia z wyspy Brač, a inne, ciemniejsze, przywiezione z Egiptu. Podobnie jak cztery sfinksy, z których do dziś zachowały się dwa - w tym jeden bez głowy. 


Wchodzimy do katedry, która kiedyś była mauzoleum cesarza Dioklecjana. Jest w tym pewna ironia losu - żyjący na przełomie III i IV wieku cesarz prześladował bowiem chrześcijan. Swoją drogą ciekawa to była postać - gdy osiągnął już pełnię władzy, z własnej woli abdykował, wycofywał się z życia publicznego i osiadł właśnie tutaj, w Splicie, gdzie podobno zajmował się głównie uprawą jarzyn w ogrodzie. We wnętrzu świątyni - tak nietypowo dla Chorwacji - dużo jest złota, ozdób, rzeźb. Nie ma w niej już natomiast wykonanego z czerwonego porfiru sarkofagu cesarza - chrześcijanie zemścili się na prześladowcy swych przodków niszcząc jego grób. Jak podają źródła, fragmenty sarkofagu mistrz Radovan z Trogiru wykorzystał do budowy tutejszej ambony. Część katedry pochodzi z XIII wieku, a część z XVII, dlatego ołtarz z drewna - niegdyś umiejscowiony tradycyjnie - jest niejako pomiędzy starym a dobudowanym potem za nim nowym fragmentem świątyni. Zewnętrze katedry z kolei szpeci - lub ozdabia (jak kto woli) - dobudowana do niej w XIII wieku dzwonnica


Wchodzimy do okrągłego baptysterium, które wygląda trochę jak fragment statku kosmicznego - a dokładnie jak UFO z dziurą w suficie. Wrażenie odrealnienia wzmaga rozbrzmiewający w nim dźwięk pieśni: jego sprawcą jest męska grupa wokalna, która stanęła w tym doskonałym z punktu widzenia akustyki miejscu, by zaśpiewać tradycyjne klapy. Klapsko pievanie - wykonywane tak jak tu, a capella - ma w Chorwacji długą historię. Już przed dwustu laty w Dalmacji spotykały się grupy przyjaciół, by wspólnie pomuzykować o miłości do kobiet, ojczyzny, Adriatyku. Od 1976 roku w Omiszu odbywa się festiwal klap - mimo upadku Jugosławii ma się on dobrze i przyciąga wielu widzów.


Idziemy do kolejnej budowli, w której przeszłość rzymska zastąpiona została chrześcijańską teraźniejszością. To świątynia Jowisza, przed którą leży wspomniany już sfinks bez głowy. Ponoć zawaliła się na niego wieża świątynna dokonując precyzyjnej dekapitacji. We wnętrzu budowli zamiast posągu Jupitera jest obecnie Jan Chrzciciel z brązu. Do dużej chrzcielnicy u jego stóp ludzie wrzucają pieniądze wierząc, że dzięki temu wrócą znów do Chorwacji. 


Tropem przesądów dochodzimy do kranu z rzekomym źródłem młodości. Z pyska lwa leci zimny strumień - uruchamiany w nadspodziewanie nowoczesny sposób. A jeśli tych dwóch wierzeń komuś mało, to musi przejść jeszcze kilka kroków po splickiej starówce, wyjść przez złotą bramę i pogłaskać nogę biskupa - a dokładnie dotknąć dużego palca lewej stopy. Wykonany w latach trzydziestych XX wieku pomnik żyjącego u schyłku pierwszego tysiąclecia Grzegorza z Ninu dłuta Ivana Meštrovicia ma zapewniać szczęście i zdrowie wszystkim, którzy tak zrobią. 


Od biskupa już zaledwie kilka kroków dzieli nas od bazaru, który też odwiedzić warto. Po pierwsze dlatego, że masa na nim pięknych, kolorowych, pachnących owoców. Sama ich woń wprowadza w dobry nastrój - nie mówiąc o smaku. Po drugie w dużym wyborze oferowane są tam chorwackie nalewki, miody, słodycze. No i po trzecie na wielu straganach wypatrzyć można ciekawe pamiątki. Na przykład pudełeczka, naszyjniki bransoletki wykonane z marmuru z wyspy Brač - tego, którym wyłożono ściany Białego Domu. Sam kamień piękny, niestety wykonanie drobiazgów pozostawia wiele do życzenia. Z innych pamiątek warte uwagi są zabawne kolorowe torebeczki przypominające wzornictwem projekty z hiszpańskiego Desiguala. 


Po relaksie bazarowym wracamy nacieszyć się urokami splickiej starówki. Na ulicy Kralja Tomislava mijamy kilka ciekawostek. Jest tu zabawny lejek-gigant - inspirujący turystów do zdjęć w różnych pozach. Jest dziwaczne Muzeum Żab z ponad pięciuset okazami wypchanych płazów w różnych pozach (niestety "no foto"). Dalej wzrok nasz przyciąga targ rybny, na którym pełno jest kolorowych owoców morza i ryb udowadniających swą świeżość kolorem skrzeli


Kręcimy się po wąskich krętych uliczkach Starówki. Dużo tu sklepików z biżuterią, kafeterii, galerii sztuki. Jeden z salonów jubilerskich coś wyróżnia. Jest to kot, którego w myślach nazywam kotem Dioklecjana zastanawiając się, czy może któreś z wcześniejszych żyć przeżył na dworze cesarza...


Ze Splitu jedziemy do pobliskiego - znacznie mniejszego od Splitu - Trogiru, w którym też wita nas zwierzak. Tym razem jest to pudel. Od razu przypomina mi się zdjęcie Marszałka Josipa Broza zwanego Tito (przydomek ten dyktator wybrał ponoć po to, by łatwo było go skandować) - w białych rękawiczkach, ze złotym sygnetem i pudlami właśnie. Kiedyś jeden z przywódców dał Ticie psa i zapoczątkował tym swoistą modę obdarowywania go żywymi zwierzętami. Do dziś przy letniej rezydencji na wyspie Brijuni, w której marszałka odwiedzili między innymi Richard Burton, Elisabeth Tylor, Sophia Loren czy Gina Lollobrigida, funkcjonuje małe zoo. Często będąc w Chorwacji myślę o kochanym przez naród dyktatorze, niezwykle barwnej postaci. Miał on sześć żon, w tym młodszą od siebie o ponad trzydzieści lat Jovankę (jej fryzury i stroje kopiowały kobiety z całej Jugosławii); pojawiła się ona w jego życiu w szczególnych okolicznościach: Tito szukał sekretarki do willi w Belgradzie, a znalazł małżonkę. Był zapalonym podróżnikiem - a że nie bardzo lubił latać, przemieszczał się zwykle nowoczesnym jachtem wyprodukowanym specjalnie dla niego w Rijece albo błękitnym pociągiem. Chętnie też fotografował: ostatnio w Nowym Jorku wystawiono nawet jego prace - bardziej ze względu na ich wartość historyczną niż artystyczną. W jakiś sposób udało się więc marszałkowi spełnić sen o nieśmiertelności - choć marzył o niej raczej w sensie fizycznym pijąc co rano szklankę mleka i uprawiając gimnastykę...



Chorwacja to kraj rzeczywiście inspirujący do robienia zdjęć - dobrze widzę to w Trogirze, mieście na wyspie, do którego właśnie dojechaliśmy. Doskonale zachowana średniowieczna starówka "chorwackiej Wenecji" znalazła się na liście Unesco, czym miasto chwali się za pomocą neonu na bramie  - nieco szpecącego stare mury. Od północnej bramy ulicą Gradską dochodzimy do katedry św. Wawrzyńca z XIII wieku. Nie mamy do niej daleko - cała starówka mierzy tu, jak mówią miejscowi, 750 kroków długości.


Podobnie jak w Szybeniku, tutaj też po dwóch stronach głównego portalu stoją Adam i Ewa umieszczeni na grzbietach lwów. Rzuca mi się w oczy, że wykonujący je mistrz Radovan nigdy nie widział, jak wygląda pysk i grzywa tych egzotycznych zwierząt - bo przecież nie miał takiej możliwości. Wnętrze budowli jest dość puste, większość ciekawostek - takich jak srebrne popiersie świętego Jana wynoszone uroczyście 14 listopada - kryje się w skarbcu, w którym nie wolno robić zdjęć. Wychodzimy więc, by jeszcze raz zachwycić się ZEWNĘTRZEM katedry, jednego z największych skarbów dalmackiej architektury łączącego w sobie styl romański z gotyckim.


Ciekawą historię ma też niepozorna kościelna wieża. Budowano ją niemal trzysta lat! Pierwsze jej piętro, z XIV wieku, to dzieło mistrzów Stejpana i Mateja, drugą kondygnację zbudowali architekci weneccy w stylu wczesnogotyckim, a trzecią - najwyższą - część stworzył Trifun Bokanič na przełomie XVI i XVII wieku. Wtedy też dodano u jej szczytu cztery rzeźby stojące tam do dziś. 


Na placu przed katedrą - niegdyś rzymskim forum - czeka na nas jeszcze kilka ciekawostek. W kościele św. Sebastiana moją uwagę zwraca tablica upamiętniająca ofiary wojny - Domovinskiego Ratu. To jeden z nielicznych śladów tego tak niedawnego przecież wydarzenia, który udało mi się wypatrzyć w czasie podróży po Dalmacji. Od razu widać, że chodzi o TĘ wojnę - zdjęcia żołnierzy nie zdążyły nawet jeszcze wyblaknąć... 


Kolejny ważny budynek przy rynku to piętnastowieczny pałac Cipiko, w którym działają dziś - podobnie zresztą jak w średniowieczu - urzędy miejskie. Dumnie powiewa na nim chorwacka flaga - tak zresztą jak w wielu miejscach w całym kraju. Ludzie są tu dumni z odzyskania niezależności - niektórzy do tego stopnia, że tatuują sobie na rękach godło państwowe.


W trzynastowiecznej trogirskiej starówce kryje się z tuzin różnych kościołów i dziesiątki innych budowli sprzed siedmiuset lat. Można więc gubić się w wąskich uliczkach i szukać poukrywanych w nich skarbów i ciekawostek. Mnie dopada po pewnym czasie klaustrofobia - i postanawiam wyrwać się z labiryntu. Idę więc na promenadę zwaną Obala bana Berislavića. Palmy - ozdobione nietypowo kwiatami posadzonymi w pęknięciach ich koron - szumią delikatnie, grajek na chwile przestał przygrywać na gitarze, a kadłuby jachtów błyskają w słońcu. 


W barze Riva zamawiam risotto z krewetkami jako danie główne, a na przystawkę oczywiście słynny pršut - szynkę suszoną na słońcu i wietrze. Wietrze też typowo chorwackim: tutejsza kapryśna bora wieje z lądu w stronę morza nieprzewidywalnymi podmuchami. Jej uderzeniom często towarzyszy huk, który następuje na zmianę z ciszą lub słabymi podmuchami w odstępach od jednej do kilku minut. 

W podmuchach bory rozkoszuję się chorwackimi smakami, nadadriatycką atmosferą i widokiem białych murów odcinających się od błękitu nieba.




***
ZAPRASZAM TEŻ NA SPACER FILMOWY PO SPLICIE I TROGIRZE:



ORAZ NA KLAPSKO PIEVANIE: 

No comments:

Post a Comment