Zapraszam na blog podróżniczy o wyprawach do krajów Azji, Europy, Afryki Północnej i Ameryki Środko

5.08.2014

/WODOSPADY KRKA, SZYBENIK/ Kufel Ožujska i kieliszek Rakiji, czyli haust natury i łyk kultury


Z czym przez lata kojarzyła mi się Chorwacja? Z Kusturicą i śliwowicą! Teraz już wiem, że i reżyser, i trunek są bliżej związane z Serbią i że Chorwacja to raczej czarny gołąb i biały gołąb niż czarny kot i biały kot oraz bardziej rakija niż śliwowica. No i że swoją drogą w każdym sklepie widać tam, że w kwestii alkoholi kraj nad Adriatykiem ma się czym pochwalić.


Chorwackie wódki, wina i piwa... Nie starczy miesiąca, by spróbować wszystkich trunków tu produkowanych. Z likierów udało mi się przetestować Maraskino - wiśniówkę typową zwłaszcza dla okolic Zadaru oraz produkowany w Splicie Pelinkovac - słowiańskiego brata Jägermeistera - równie gorzkiego, ale o ciekawym smaku nadawanym przez bylinę, z której jest robiony. Sama Rakija ma - jak się okazało - trzy wersje: śliwkową (slivovica), ziołową (travarica) i winogronową (loza). Do tego dochodzą smakowe likiery na bazie Rakiji - słabsze i słodsze niż sam ten trunek, na przykład wersja "od kajsija", czyli z morelami.


Niektórzy mawiają, że Chorwacja to kraj wina. Pouczona przez smakoszy szukałam butelek z osiołkiem na etykiecie - bo tak oznaczane są trunki z Półwyspu Pelješac. Choćby Dingač uzyskiwany ze szczepu winogron Plavac mali rosnącego na stromych, południowych stokach gór. Oczywiście jest on wytrawny jak znakomita większość chorwackich win. Jeśli ktoś koniecznie chce zamówić słodkie, może zdecydować się na dostępny od czasów Jugosławii Prošek z południowej Dalmacji. Gazowane jest z kolei Kutjevačka grasevina. Z dobrych białych miejscowi proponują natomiast Cesaricę z wyspy Hvar. Ciekawe jest też, w jaki sposób Chorwaci lubią pic wina. Białe często mieszają z wodą gazowaną nazywając napój ten z niemiecka gemišt, czerwone natomiast rozcieńczają zwykłą wodą tworząc bevande lub colą kreując tak zwany bambus. Oczywiście gemišta czy bambusa nie ma w restauracyjnych kartach, ale można o nie poprosić.

Dla mnie Chorwacja - podobnie jak większość krajów - pozostała jednak raczej krajem piwa, bo to ono najlepiej gasi pragnienie w gorące dni.  Ciemny Tomislav, złote Karlovačko, Hajdučko wspierające jedną z ukochanych przez naród drużyn piłkarskich (co wyrażają liczne grafiiti na murach, a nawet tatuaże na rękach) i  moje ulubione Ožujsko, które smakowało idealnie i w Zagrzebiu, i w Splicie, i w Trogirze i nawet pod wodospadami na rzece Krka


Do wspomnianych wodospadów właśnie dziś jedziemy. Są dwie teorie dotyczące zwiedzania parku narodowego - jedna, że warto zacząć od mniej imponującego Rośkiego slapu, a druga - żeby od razu zaatakować tutejszą Niagarę - słynny Skradinski Buk. My decydujemy się na wersję Hitchcockowską ze stopniowaniem napięcia.Dojeżdżamy od strony miejscowości Lozovac. Po drodze udaje mi się cyknąć znak ostrzegający przed dzikami - wyląduje w mojej kolekcji zdjęć obok znaku z wielbłądem i z napisem "stop" po arabsku.


A więc najpierw skromne rzeczki, kaskadki, chaszcze... Idziemy po drewnianych pomostach - prawie takich, jak te na bagnach w Konstancinie, tyle że wielokrotnie dłuższych i przetykanych schodami i mostkami. Kierujemy się w dół podziwiając piękno przyrody, którą dzięki nawodnym konstrukcjom możemy podziwiać z naprawdę bliska. jaszczurka jest za szybka, ale udaje mi się cyknąć żabę


Żółte kwiaty - wszechobecny element chorwackiego krajobrazu, a tym samym generator zapachu, który obok woni lawendy już zawsze będzie mi się kojarzył z tym krajem - raptownie wyskakują kępkami spomiędzy drewnianych konstrukcji. Woda przyjemnie szumi. Tablice informacyjne przedstawiają fotki zwierząt, które dobrze ukryły się przed zwiedzającymi. Podobno żyją tu nawet nietoperze, ale ich w dzień na pewno nie zobaczymy. Źródła podają, że w Nacionalnim Parku Krka jest ponad 860 gatunków roślin i 220 gatunków zwierząt.


Istniejący od 1985 roku park objął aż siedem z ośmiu dużych wodospadów na Krce. Są to: Bilušića buk (22,4 m), Ćorića buk  (15,5 m), Manojlovački slapovi (32 m), Sondovjel (8,4 m), Miljačka slap (23,8 m), Roški slap (26 m) oraz największy i najbardziej znany Skradinski buk (17 stopni o łącznej wysokości 45,7 m). Idąc w dół od strony Lozovaca ten ostatni widzi się na końcu. Wyłania się on niejako raptem po półgodzinnym marszu. Okrzyk zachwytu murowany. Nic dziwnego, że to właśnie tu w latach sześćdziesiątych kręcono malownicze sceny z "Winnetou". 


Pod wodospadem można się wykąpać - przynajmniej teoretycznie, bo amatorów lodowatych wrażeń dzisiaj brak. W pobliskim sklepiku czekają pamiątki, w dalszych budkach chorwackie potrawy i zimne piwo, jeszcze dalej - spragnione kontaktu łabędzie. Ze Skradinskim bukiem w tle miło spędzamy kilka godzin.


Droga powrotna wiedzie po stopniach w górę. Urozmaicić ją sobie można obejrzeniem specjałów lokalnych na zaimprowizowanych wzdłuż schodów stoiskach, spojrzeniem z tarasu na wodospad pod jeszcze innym kątem albo obejrzeniem wystawy o elektrowniach wodnych. Dowiedzieć się z niej można między innymi, że elektrownia wodna „Krka” została uruchomiona już w roku 1895 jako drugie tego typu rozwiązanie w skali całego świata. Starsza od niej była jedynie elektrownia na Niagarze - zbudowana zresztą z inicjatywy słynnego syna chorwackiej ziemi - Nikoli Tesli. W bliskim sąsiedztwie niedziałającej już dziewiętnastowiecznej "Krki" po dziś dzień działa wybudowana niedługo po niej „Jaruga”. 


Po przedpołudniu w objęciach natury warto zaplanować popołudnie w cieniu skarbów kultury - w pobliskim Szybeniku. Mieście co prawda małym - bo ledwie czterdziestotysięcznym, ale pod wielu względami niezwykłym.  


Po pierwsze zadziwia mnie w nim niespotykana jednorodność architektoniczna. Szybenik to jedno z nielicznych miast bez przeszłości ilirskiej, greckiej i rzymskiej, od a do z "chorwackie". Pierwszy raz jego nazwa pojawia się w statucie króla chorwackiego Petara Krešimira IV w XI wieku. Większość budowli na starówce zbudowano tu z białego kamienia z okolicy, który nadaje Szybenikowi wyraźną jednolitą nutę kolorystyczną.


Po drugie w pamięć zapada renesansowa katedra świętego Jakuba, a właściwie jej niezwykłe detale - siedemdziesiąt głów ówczesnych mieszczan patrzących z fryzu oraz Adam i Ewa o dziwnej budowie ciała stojący po dwóch stronach portalu. Katedra ta to prawdziwe cudo architektury: przy ziemi widać w niej  gotyk wenecki w szczytowym okresie, nieco wyżej – gotyk florencki, a u góry - wczesny renesans. Nad bryłą pracował najpierw mistrz Dalmatinac, a od roku 1475 roku - Toskańczyk Nikola Firentinac. Właśnie w tym czasie we Florencji narodził się renesans - dlatego to, co zaczynano w strzelistym gotyku, zakończono łagodnymi liniami. Ponoć nigdzie na świecie nie znajdziemy tak idealnie półokrągłego dachu jak w szybenickiej katedrze. 


Wnętrze kościoła uderza pustką oraz drażniącym piskiem ultradźwięków, którymi czyszczone są ściany. Na jednej ze ścian wisi na krzyżu Jezus - jedna z najbardziej przejmujących rzeźb, jaką kiedykolwiek widziałam. 


Po trzecie w Szybeniku zachwycają detale i smaczki, które odkrywa się w czasie spaceru po starówce. Wieża z tureckim zegarem, który wyposażono w tylko jedną wskazówkę. Uchwyty na belki drewniane, na których niegdyś suszono ubrania, które latem działały jak naturalna klimatyzacja z opcją nawilżania. Znaki w witrynach winiarni - rodzaj wywieszonych tam zasuszonych roślin wskazuje na to, jakie wina są w nich oferowane.


Schodząc po schodach przy katedrze spoglądam z zachwytem na piękną jasną bryłę odcinającą się od błękitu nieba. Przede mną port, a obok mnie, na cokole, Juraj Dalmatinac, słynny renesansowy rzeźbiarz spoglądający na swe dzieło. Urodzony w Zadarze mistrz zdobył sławę w Wenecji wykonując rzeźby do katedry św. Marka i Pałacu Dożów.


W roku 1991 bazylika w Szybeniku była o krok od zupełnego zniszczenia - obrazy z jej serbskiego oblężenia wielu ludzi do dziś ma w głowie. Chyba tylko ci, którzy nie widzieli strasznych obrazów z tak niedawnego Domovinskiego Ratu, mogą w pełni cieszyć się jej pięknem. To notabene jedna z kwestii, które w Chorwacji najbardziej mnie uderzyły: jak niewiele widać tu znaków wojny sprzed niecałego ćwierćwiecza. Podobno ludzie noszą niezabliźnione rany w sercach - w szczególności weterani: kiedyś bohaterowie, dziś renciści. Ale dziur po kulach widziałam tu przez cały pobyt może z dziesięć...



***
ZAPRASZAM TEŻ NA SPACER FILMOWY PO PARKU NARODOWYM KRKA 
I SZYBENIKU:


No comments:

Post a Comment