Zapraszam na blog podróżniczy o wyprawach do krajów Azji, Europy, Afryki Północnej i Ameryki Środko

9.15.2013

/CASABLANCA/ W poszukiwaniu Ingrid i Humphrey'a


Casablanca. Miasto owiane legendą, której dawno już tu nie ma - i o której, podobnie jak o filmie Michaela Curtiza, nie słyszał prawie żaden Marokańczyk. Przypomina o nim jedynie nieco przykurzona "Rick's Cafe" - działające od 2004 roku kolejne wcielenie filmowej kawiarni przeniesione na Boulevard Sour Jdid 248 z innej lokalizacji w Casablance. Oczywiście w żadnym z tych miejsc nie postała nigdy ani noga Bergman, ani Bogarta - słynny film wbrew nazwie kręcono bowiem w studiu filmowym w Hollywood.


Casablanca. Miasto kompletnie pozbawione flairu i romantyzmu. Największa metropolia Maroka, w której skupia się 60% przemysłu tego kraju. Niemal 5 milionów mieszkańców, rafinerie, cementownie, przetwórnie ryb, montownie samochodów, fabryki obuwia, stalownie. Kliniki chirurgii plastycznej, salony najlepszych światowych marek, stylowe hotele. Bogactwo i ciuchy jak z żurnala obok biedy. Do Casablanki przyjeżdża w poszukiwaniu lepszego życia coraz więcej ludzi z prowincji; niestety nie wszystkim się udaje.


Miasto o długiej i ciekawej historii - jak większość marokańskich ośrodków. Pierwsze osadnictwo datuje się tu na X wiek przed naszą erą. Była tu wtedy osada berberyjska o nazwie Anfa. W VII i VI w. p. n. e. docierali tu Fenicjanie, a w VII w. n. e. zalali je Arabowie islamizujący Berberów, którzy aż do XI w. bronili się przed ich najazdem. Gdy w końcu się poddali, zaczęły powstawać tu meczety i szkoły koraniczne. 

Niestety w 1755 roku Casablanca poważnie ucierpiała w czasie lizbońskiego trzęsienia ziemi. Piętnaście lat później sułtan Mohammed ben Abdallah rozpoczął odbudowę miasta. Nadał mu też nowe imię Dar al-Bayda, czyli "Dom Białej Księżniczki", patronki rybaków. Arabowie do dziś używają tej nazwy, a Casablanca to jej nie do końca poprawne tłumaczenie wprowadzone przez Hiszpanów, którzy w XVIII wieku uzyskali tu koncesję na handel zbożem. A propos nietrafnych tłumaczeń - ponoć niemieccy szpiedzy dowiedzieli się o tajnych rokowaniach strategicznych Roosevelta, Churchilla i de Gaulle'a, które miały miejsce w styczniu 1943 w Casablance i nadali depeszę w tej sprawie. Ale że depesza była cała po hiszpańsku, to w czasie jej przekładania słowo "Casablanca" zinterpretowano dokładnie jako "Biały Dom" - i doszło do nieporozumienia historycznej wagi.

Wracając do historii. W XIX wieku Casablanca stała się ważnym ośrodkiem handlowym. Przeładowywano tu herbatę, cukier, owoce, bawełnę. Na początku wieku XX - po rozbudowie - urosła do rangi największego portu Maroka. Jej pozycję umocnił jeszcze Traktat Feski z 1912 roku - w okresie protektoratu francuskiego było tu bowiem centrum ekonomiczne kraju.

Okres wojny pokazany został dobrze w filmie "Casablanca" - rzeczywiście w tym czasie stacjonowali tu Niemcy, a uchodźcy z Europy próbowali zdobyć wizę do USA - taką, jaką Bogart wkładał do pianina Sama.

Gdzie iść w Casablance, by zobaczyć ją od najsympatyczniejszej strony. Chyba na promenadę La Corniche. To tu lansuje się miejscowa socjeta, to tu można pooglądać ciekawe rzeźby - konie, klacze, znaki zapytania, nadnaturalnej wielkości krzesła. Jest tu bardziej jak w Saint Tropez niż jak w Maroku. Promenadę wieńczy - jakże by inaczej - Mc Donald. Ale zamiast hamburgera warto spróbować czegoś innego - przesłodkich i przepysznych pączków. Smażone są one w tłuszczu, rozcinane nożyczkami, zaopatrywane w dżem wybrany przez kupującego (dziś w ofercie jest morelowy i truskawkowy) i obtaczane w cukrze. Powiem tylko, że trzeba dużej siły woli, by nie cofnąć się po drugą sztukę.


Miejscem, po którym warto się przespacerować, jest też plac Mohammeda V. W dzień przy fontannie chłodzą się mieszkańcy miasta, a nosiwoda przechodzi przez ulicę i tory (bo w Casablance - podobnie jak w Rabacie - od niedawna jeżdżą tramwaje) niosąc miski i bukłaki. Wieczorem plac zapełnia się ludźmi i - zmienia nie do poznania. Obnośni sprzedawcy, całe rodziny, dzieciaki. Aż trudno uwierzyć, że to to samo miejsce, co w dzień - tak szczelnie wypełnia je tłum.


Nieopodal placu jest park miejski, w którym również wieczorem kwitnie życie towarzyskie. Młodzi ludzie trenują akurat akrobacje na rolkach. W kawiarni mężczyźni popijają kawkę oglądając zmagania Bayernu i Chelsea o superpuchar.


W Casablance jest też oczywiście medyna - czyli starówka. Nie jest specjalnie stara - została odbudowana w XVIII wieku po lizbońskim trzęsieniu ziemi. Jest na niej sporo chińszczyzny i podróbek oraz podstawowy towar eksportowy Maroka, którego nielegalne uprawy zajmują ponoć ogółem 80 000 hektarów. Medyna uchodzi za miejsce szemrane i dość niebezpieczne - jak cała Casablanca zresztą. Jest 7 rano, pytam concierge'a w hotelu, gdzie jest najbliższy bankomat. Wprawiam go w osłupienie: "You want to go, Madame? Now? Alone?". I na wszelki wypadek wysyła ze mną strażnika w szarym mundurze, który niczym cień idzie krok za mną, cierpliwie czeka aż wszystko załatwię i w milczeniu odprowadza mnie z powrotem.


I może nie zapamiętałabym Casablanki jako miasta wyjątkowego, gdyby nie olbrzymi, imponujący i błyszczący meczet Hassana II (nazwany na część króla panującego do roku 1999), który od dwudziestu lat cieszy oczy wiernych i niewiernych - i jest jedną z bodajże czterech świątyń muzułmańskich w tym kraju, do których mogą zajrzeć turyści. Marokańczycy twierdzą, że to drugi co do wielkości meczet na świecie - po tym w Mekce - ale mi ten w Emiratach wydał się rozleglejszy. Napiszę więc ostrożnie - podobnie jak autorzy niemieckiego przewodnika ADAC, z którego korzystałam w czasie wyprawy - że Hassan II Mosque mieści się w pierwszej piątce.


Budynek zmieścić może ponoć 20 000 wiernych. Dla kobiet przeznaczono oczywiście osobne balkoniki i zagwarantowano im własne wejście, by nie musiały ocierać się o obcych mężczyzn. Minaret ma 200 metrów wysokości, a jego dach jest otwierany - w razie deszczu można go oczywiście szybko zamknąć. Kompleks prócz świątyni mieści też sale konferencyjne, bibliotekę, hammamy.


Na placu przed meczetem ludzie siedzą, jedzą i rozmawiają ukryci w cieniu kolumn. Muezin - nie będący duchownym, bo w Maroku jest ten rodzaj islamu, który nie uznaje pośredników między bogiem a ludźmi - niedługo wezwie ich na modlitwę do wnętrza. Póki co czekają.


Za meczetem odbywa się jeszcze ciekawszy spektakl niż od jego frontu. Setki ludzi korzystają z uroków kąpieli, chodzą po skałach, bawią się i śmieją. Trudno w to uwierzyć, ale jest tu gęściej niż na plaży w Kołobrzegu w sezonie. I równie gwarno.


Casablanka wydała mi się - podobnie jak Agadir - mało prawdziwa. Tania chińszczyzna w medynie, smętna "Rick's Cafe", a przed skrytym za palmami kościołem katolickim pod wezwaniem św. Marii podróbka groty i figurki z Lourdes. I jeszcze Morocco Mall - największe centrum handlowe Afryki. Tak wygląda współczesna Casablanca. Gdybym jej nie odwiedziła, nigdy bym w to nie uwierzyła.



______________________________________
ZAPRASZAM NA MÓJ FILM O CASABLANCE:



A TAKŻE DO LEKTURY INNYCH MOICH TEKSTÓW O MAROKU:
- Marrakesz 
- Fez 
- Meknes  
- Rabat 
- Oauallidia, El Jadida 
- Essaouira, Safi 
- Agadir

2 comments:

  1. Faktycznie, jakoś nie powala ta cała Casablanca. Pomijając fakt, że o ile oglądałam film (i chyba jestem jedyną osobą, która na nim nie płakała i nie rozumie jego fenomenu), o tyle myślałam, że film był tam kręcony. Więc dodatkowo dochodzi "małe" oszustwo, no i jeszcze miasto - tak rozsławione na cały świat dzięki produkcji - mogłoby bardziej zachwycać :)
    Pozdrawiam :)

    ReplyDelete
  2. Za miesiąc wybieramy się również do Maroka. Prześledzimy dokładniej Twoje posty o Maroku. Ta liczba mieszkańców Casablanki jest przerażająca, trzeba sie mocno zastanowić czy jest sens się tam zapuszczać. Pozdrowienia AiŁ, zapraszamy do siebie, podrozzplecakiem.blogspot.com

    ReplyDelete