Zapraszam na blog podróżniczy o wyprawach do krajów Azji, Europy, Afryki Północnej i Ameryki Środko

4.28.2012

/HELSINKI/ Helsiński spleen


Wietrznie, zimno, na trawnikach resztki zasp śnieżnych... Koniec kwietnia w Helsinkach. Jedziemy autobusem 615 z Vantaa do centrum stolicy Finlandii. Przedmieścia czyste, eleganckie i nieco bezludne - jak to w Skandynawii; ale same Helsinki... no cóż, bardzo różnią się od przedmieść.


Mimo wyraźnych zakazów spożywania alkoholu naklejonych na środki transportu publicznego zaróżowiony gość siedzący na przeciwko nas wyciąga flaszkę Akvavita i bez skrępowania pociąga łyka na każdym przystanku z opakowanej w papier butelki. A przystanków dużo - jazda trwa dobre 40 minut.


Lądujemy przed Helsingin päärautatieasema, czyli centralnym dworcem kolejowym. Jak podaje Wikipedia,  dworzec został otwarty w roku 1919 i stał się jedną z najbardziej charakterystycznych budowli Helsinek. Posągi na nim patrzą dumnie - przypominają trochę te na naszym PKiN-ie, ale to jednak nie socrealizm. Z ciekawostek: w 1940 na stacji tej na zawał serca zmarł prezydent Finlandii Kyösti Kallio. Podobnie jak dworzec w Stuttgarcie, w którego obronie toczy się właśnie batalia związana z tym, że planowane jest przeniesienie torowisk pod ziemię i przebudowa dworca na przelotowy, dworzec w Helsinkach jest stacją czołową. Dworce czołowe mają w sobie jednak pewien urok :-) 


Stoimy na Rautatientori - placu dworcowym. Otaczają nas secesyjne budynki, wśród nich Teatr Narodowy (Kansallisteatteri) z 1882 roku i galeria o znajomej nazwie Ateneum. Język szwedzki słychać tu równie często, co fiński - wszystkie nazwy ulic i obiektów oraz tablice informacyjne też są dwujęzyczne.


Idziemy na spacer pobliskimi ulicami. Co najbardziej z nich zapamiętam? Może młodzież w kolorowych ciuchach słuchającą muzykę z boomboxów. Grupy z piwkiem zbierają się i tu, i na pobliskim skwerze. To chyba czas matur, które tradycyjnie w Skandynawii świętowane są przez młodzież bardzo intensywnie - z "pożyczaniem" samochodów do wesołych przejażdżek po mieście włącznie. Młodzież się bawi, puszki walają się po chodniku, a mewy patrzą ze zdziwieniem na uliczną imprezę.


A może zapamiętam nastrój tego miasta - trochę pustego, trochę smutnego, ale przepełnionego muzyką. Mi w głowie gra Nightwish, a w bramie jakiś zespół robi próby do wieczornego występu. Gothic rock to idealny podkład do tego otoczenia.


Idziemy dalej. Kobieta sprzedająca balony targane przez wiatr wygląda nieco surrealistyczne, skaterzy trenują akrobacje na placu za dworcem, postaci na billboardzie rymują się swymi pionowymi kształtami z kolumnami na budynku w tle.


Znamy już trochę nastrój i dźwięki Helsinek, chcemy jeszcze poznać ich smak. Idziemy do grounge'owej knajpki Ravintola Zetor, która znajduje się przy Mannerheimintie około 200 metrów od dworca kolejowego. Z półmroku wyłania się plastikowa krowa, dalej stoją stare ciągniki marki Zetor, centrum knajpy oddzielone jest metalową siatką. Tatuowane kelnerki roznoszą karty przy mocnej muzyce. Karta we wszystkich niemal językach świata - również po polsku.


Wybieramy dania najbardziej odlotowe: krwistą wątróbkę z renifera plus łososia oraz śledzia na ciepło nadziewanego łososiem. Do tego oczywiście zimne piwo.  Dania wkraczają z towarzyszeniem pysznych puree - z ziemniaków oraz kartoflano-marchewkowego - oraz konfitury ze skandynawskiej borówki lingon. Jestem fanką skandynawskiej muzyki, a z pierwszym kęsem wątróbki pokochałam też fińską kuchnię.


Knajpek masa, ale z toaletami trudniej. Przypomniał mi się sport, który z lepszym lub gorszym skutkiem uprawiałam w czasie urlopu w Szwecji - polegał on na próbie nie płacenia za korzystanie z WC. Sport ten jest niezwykle trudny - nawet w McDonaldzie trzeba wrzucić monetę. Ale mam pewien plan - kino. Tam przecież muszą być darmowe toalety. Jakież jest moje zdziwienie, jak okazuje się, że WC w multipleksie otwiera specjalny kod nadrukowany na bilecie! No cóż, duch sportowy upadł i trzeba było poświęcić 1 euro...

 
Spacerujemy po mieście, jest sobota wieczór, wszystkie sklepy pozamykane - uprawiamy więc klasyczny window shopping.
 

Po zaspokojeniu potrzeb ciała udajemy się do parku Kaisaniemi. W parku liczne brzozy, które od wizyty w fińskim pawilonie na EXPO w Hanowerze w 2000 roku pozostaną dla mnie na zawsze symbolem tego kraju. I intrygująca rzeźba wyciosana z drewna. Grobu Freemansona, jednego z najstarszych pomników w Helsinkach, jakoś nie udało nam się namierzyć.



Na trawnikach grupki młodzieży bawią się coraz weselej, choć imprezy wyraźnie są dwie - tutejsi osobno (na trawniku), imigranci osobno (na ławce). Parkowe harce zakrapiane suto alkoholem nadzoruje policja konna. Dwaj młodzieńcy turlają się z górki, chyba libacja nie zakończy się przed ranem.


Nasz czas w Helsinkach już dobiega końca - za parę godzin lecimy z Vantaa w daleki świat. Pomysł, by lecieć Finnairem i zrobić sobie przerwę w podróży na zwiedzanie Helsinek był naprawdę genialny - mamy poczucie, że zdążyłyśmy zobaczyć całkiem sporo, poczuć atmosferę miasta i poznać uroki fińskiej kuchni. Na wiele miast nie starczyłby miesiąc, na chłodne kwietniowe Helsinki jeden dzień wystarczył mi w zupełności.


Tekst: Joanna Łukasiewicz, Zdjęcia: Agnieszka Kubiczek i Joanna Łukasiewicz



***
TRASA SPACERU

 (Źródło: Google Maps; kliknij, aby powiększyć mapkę)

1 comment:

  1. Kocham Helsinki i zawsze bardzo chętnie tam wracam:)

    ReplyDelete