Zapraszam na blog podróżniczy o wyprawach do krajów Azji, Europy, Afryki Północnej i Ameryki Środko

1.31.2014

/ŚWIAT/ Setny wpis na blogu, czyli jak wygląda raj na ziemi


Z okazji moich urodzin postanowiłam napisać setny esej na bloga … Choć nie o statystyki mi chodzi – raczej o to, by podzielić się wrażeniami z podróży i utrwalić ulotne chwile. By zapamiętać momenty zabawne i te spędzone w zadumie nad różnorodnością świata. Cieszę się z maili, które świadczą o tym, że to, co piszę, bywa ciekawe i przydatne dla innych.

Czasem myślę o wszystkich miejscach, które udało mi się zobaczyć i o ludziach, których spotkałam. Jest taki dowcip, że w piekle są amerykańskie żony, angielskie jedzenie, włoski porządek i francuskie samochody. A jak można na podstawie wrażeń z podróży wyobrazić sobie raj? 

Najbliższy nieba wydał mi się Singapur – a konkretnie wyspa Sentosa położona na południe od Metropolii Lwa. Już sama jej nazwa – pochodząca od słowa „spokój” w języku malajskim  – wiele mówi o nastroju tego miejsca. Słońce, piękne fontanny, morze… I zapach  będący chyba mieszanką woni ciepłego wiatru i łakoci z ogromnego sklepu ze słodkościami. Gdy zeszłam z ruchomego chodnika prowadzącego ze stałego lądu i zrobiłam pierwszy krok na wyspę, poczułam, że jestem w raju.


W tym niebiańskim miejscu brakowało tylko jednego – rajskiej plaży. Choć ta z filmu „The Beach” jest w Tajlandii, to mnie najbardziej zachwyciło atlantyckie wybrzeże Kuby. Samemu głównemu kurortowi tego regionu – Varadero – daleko jest do ideału: przypadkowa architektura, smętne bazary, słabe jedzenie, komary, smród rafinerii. Ale gdy tylko przez pas chaszczy dotrze się na plażę, brzydota miasteczka natychmiast odchodzi w zapomnienie. Biały piasek i turkusowa woda. A do tego stanowiska do masażu, na których pod delikatnymi karaibskimi dłońmi rajska plaża wydaje się jeszcze bardziej niebiańska.


Na Olimpie serwowano ambrozję, w niebie też chciałoby się pić najlepsze drinki. Ja wybieram Singapore Sling: gin, wiśniowa brandy, sok cytrynowy,  woda gazowana, syrop cukrowy, plasterek limonki, lód i szczypta magii… Nic nie smakowało mi tak, jak jego słodycz z nocnym Singapurem w tle.


Najtrudniej jest mi zdecydować się na menu do wymarzonej krainy. Wiem jedno: mój raj na pewno nie będzie wegetariański. Nie wybiorę ani osławionej kuchni tajskiej ze względu na zbytnią ostrość i mocny smak liści limonki, ani japońskiej, bo ryby w końcu się znudzą ani indyjskiej, bo ile można jeść curry. Kuchni brytyjskiej wcale nie uważam za najgorszą na świecie – głównie ze względu na an(g)ielskie śniadanie i mistrzowskie puree ziemniaczane – ale na pewno nie przyznam jej miejsca na podium. Kuchnia polska, którą cechuje niezwykła rozmaitość smaków, jest jedną z moich ulubionych i tą, do której (oczywiście w wydaniu mojej Mamy) zawsze tęsknię w dalekich wojażach. Ale na rajską wieczność zdecyduję się na kuchnię niemiecką – głównie ze względu na knedle i steki z wypasanej na zielonych bawarskich łąkach krowy. Prostota tego dania pewnie nie pasuje do Singapore Slinga i karaibskich plaż, ale w końcu wyśniony raj mogę budować bez dbałości o spójność. Marzenia to marzenia - rządzą się swoimi prawami.



W raju też trzeba gdzieś mieszkać. Ja na wieczność wybrałabym biały marmurowy arabski pałac – tak piękny, jak Meczet Szejka Zajeda w Abu Dhabi. W garażu obok stylowego oldtimera postawiłabym sobie takie jedno ładne czerwone auto, jakich wiele na ulicach Dubaju :-)


Religia – czy w raju jest potrzebna? Jeśli tak, to proponuję buddyzm, bo jego obrzędowość jest piękna, bogata i pełna radości. A przeciągłe ooooooummmm wydobywające się z mocnych płuc ubranych w pomarańczowe szaty mnichów zawsze wprawia mnie w dobry nastrój.


Jaki ustrój wybrałabym na obowiązujący w niebie? Nie wiem. Byłam w demokracjach, królestwach, monarchiach konstytucyjnych, dyktaturach, państwach totalitarnych. Wszystkie miały więcej wad niż zalet. Utopia pozostanie chyba na zawsze snem z kart książek. Ale czy snem najlepszym z możliwych? „Mieszkańcy Utopii dzielą dobę na 24 równe godziny, z czego tylko sześć przeznaczają na pracę fizyczną, i to w następującym porządku: przed południem pracują 3 godziny i potem jedzą obiad, po dwugodzinnym zaś odpoczynku znowu pracują 3 godziny i kończą dzień wieczerzą. (...) Kładą się spać około godziny ósmej i śpią 8 godzin.” – pisał Thomas Moore. Praca fizyczna? Chodzenie do łóżka o 20.00? Ja inaczej sobie wyobrażam raj. A jak?... No cóż, nad ustrojem muszę jeszcze pomyśleć – może kiedyś znajdę kraj, który wyda mi się pod tym względem idealny. Za to piję dziś urodzinowy toast.



2 comments:

  1. Najlepsze życzenia:) Moja utopia na pewno wyglądałaby inaczej choćby na kwestię snu. Można powiedzieć, że Grecy do tej pory żyli w sposób zbliżony do utopijnego. A angielskie jedzenie do piekła w sam raz.

    ReplyDelete