Z okazji moich urodzin postanowiłam napisać setny esej na bloga … Choć nie o statystyki mi chodzi – raczej o to, by podzielić się wrażeniami z podróży i utrwalić ulotne chwile. By zapamiętać momenty zabawne i te spędzone w zadumie nad różnorodnością świata. Cieszę się z maili, które świadczą o tym, że to, co piszę, bywa ciekawe i przydatne dla innych.
Czasem myślę o wszystkich miejscach,
które udało mi się zobaczyć i o ludziach, których spotkałam. Jest taki dowcip,
że w piekle są amerykańskie żony, angielskie jedzenie, włoski porządek i
francuskie samochody. A jak można na podstawie wrażeń z podróży wyobrazić sobie
raj?
Najbliższy nieba wydał mi się Singapur
– a konkretnie wyspa Sentosa
położona na południe od Metropolii Lwa. Już sama jej nazwa – pochodząca od
słowa „spokój” w języku malajskim – wiele mówi o nastroju tego miejsca. Słońce, piękne fontanny, morze… I zapach będący chyba mieszanką woni ciepłego wiatru i
łakoci z ogromnego sklepu ze słodkościami. Gdy zeszłam z ruchomego chodnika
prowadzącego ze stałego lądu i zrobiłam pierwszy krok na wyspę, poczułam, że
jestem w raju.
W tym niebiańskim miejscu brakowało
tylko jednego – rajskiej plaży. Choć ta z filmu „The Beach” jest w Tajlandii,
to mnie najbardziej zachwyciło atlantyckie
wybrzeże Kuby. Samemu głównemu kurortowi tego regionu – Varadero – daleko jest
do ideału: przypadkowa architektura, smętne bazary, słabe jedzenie, komary,
smród rafinerii. Ale gdy tylko przez pas chaszczy dotrze się na plażę, brzydota
miasteczka natychmiast odchodzi w zapomnienie. Biały piasek i turkusowa woda. A
do tego stanowiska do masażu, na
których pod delikatnymi karaibskimi dłońmi rajska plaża wydaje się jeszcze
bardziej niebiańska.
Na Olimpie serwowano ambrozję, w
niebie też chciałoby się pić najlepsze drinki. Ja wybieram Singapore Sling: gin, wiśniowa brandy, sok cytrynowy, woda gazowana, syrop cukrowy, plasterek
limonki, lód i szczypta magii… Nic
nie smakowało mi tak, jak jego słodycz z nocnym
Singapurem w tle.
Najtrudniej jest mi zdecydować się na
menu do wymarzonej krainy. Wiem jedno: mój raj na pewno nie będzie wegetariański. Nie wybiorę ani osławionej kuchni tajskiej ze
względu na zbytnią ostrość i mocny smak liści limonki, ani japońskiej, bo ryby
w końcu się znudzą ani indyjskiej, bo ile można jeść curry. Kuchni brytyjskiej
wcale nie uważam za najgorszą na świecie – głównie ze względu na an(g)ielskie
śniadanie i mistrzowskie puree ziemniaczane – ale na pewno nie przyznam jej
miejsca na podium. Kuchnia polska, którą cechuje niezwykła rozmaitość smaków, jest
jedną z moich ulubionych i tą, do której (oczywiście w wydaniu mojej Mamy) zawsze tęsknię w dalekich wojażach.
Ale na rajską wieczność zdecyduję się na kuchnię niemiecką – głównie ze względu na knedle i steki z wypasanej na zielonych
bawarskich łąkach krowy. Prostota tego dania pewnie nie pasuje do Singapore
Slinga i karaibskich plaż, ale w końcu wyśniony raj mogę budować bez dbałości o spójność. Marzenia to marzenia - rządzą się swoimi prawami.
W raju też trzeba gdzieś mieszkać. Ja na wieczność wybrałabym biały marmurowy arabski pałac – tak piękny, jak Meczet Szejka Zajeda w Abu Dhabi. W garażu obok stylowego oldtimera postawiłabym sobie takie jedno ładne czerwone auto, jakich wiele na ulicach Dubaju :-)
Religia – czy w raju jest potrzebna?
Jeśli tak, to proponuję buddyzm, bo
jego obrzędowość jest piękna, bogata i pełna radości. A przeciągłe ooooooummmm wydobywające
się z mocnych płuc ubranych w pomarańczowe szaty mnichów zawsze wprawia mnie w dobry nastrój.
Jaki ustrój wybrałabym na obowiązujący
w niebie? Nie wiem. Byłam w demokracjach, królestwach, monarchiach konstytucyjnych, dyktaturach, państwach
totalitarnych. Wszystkie miały więcej wad niż zalet. Utopia pozostanie chyba na
zawsze snem z kart książek. Ale czy snem najlepszym z możliwych? „Mieszkańcy
Utopii dzielą dobę na 24 równe godziny, z czego tylko sześć przeznaczają na
pracę fizyczną, i to w następującym porządku: przed południem pracują 3 godziny i potem jedzą obiad, po
dwugodzinnym zaś odpoczynku znowu pracują 3 godziny i kończą dzień wieczerzą. (...) Kładą się spać około godziny
ósmej i śpią 8 godzin.” – pisał Thomas Moore. Praca fizyczna? Chodzenie do
łóżka o 20.00? Ja inaczej sobie wyobrażam raj. A jak?... No cóż, nad ustrojem
muszę jeszcze pomyśleć – może kiedyś znajdę kraj, który wyda mi się pod tym
względem idealny. Za to piję dziś urodzinowy toast.
Najlepsze życzenia:) Moja utopia na pewno wyglądałaby inaczej choćby na kwestię snu. Można powiedzieć, że Grecy do tej pory żyli w sposób zbliżony do utopijnego. A angielskie jedzenie do piekła w sam raz.
ReplyDeleteDziękuję za życzenia :-)
Delete