Zapraszam na blog podróżniczy o wyprawach do krajów Azji, Europy, Afryki Północnej i Ameryki Środko

8.14.2012

/BAWARIA/ U Pana Boga za piecem

 
Niewiele ponad godzinę lotu z Warszawy znajduje się bajkowa kraina. Na świecie rozsławiona jest głównie przez Oktoberfest, ale mnie kojarzy się bardziej z małymi domkami, kolorowymi rabatkami i ryneczkami z fontannami. I z jakąś niewiarygodną wręcz sielskością, której nie ma nigdzie indziej.



To tu beżowe krowy wesoło podzwaniają na pastwiskach, to tu w starej kuźni można dostać wykuty na poczekaniu w tradycyjny sposób "gwóźdź na szczęście", to tu ludzie sami z siebie podchodzą, by pomóc turyście, który niepewnie przystanął na chwilę z planem miasta. Dobrze, że uśmiech to mowa uniwersalna, bo to czy inne słowo może umknąć w rozmowie z Bawarczykami, którzy - jak sami mówią - znają dwa języki: bawarski (czyli Boarisch) i niemiecki. Z tym, że ten drugi znacznie gorzej od pierwszego.



Mogłoby się wydawać, że czas się tu zatrzymał w jakimś idealnie niewinnym momencie historii, w którym jeszcze człowiek nie jest człowiekowi wilkiem. Ale przecież taki moment nigdy nie istniał - przynajmniej od momentu zerwania jabłka. Zresztą ten czas właśnie z drugiej strony wcale tu nie zamarł: po ulicach suną najnowsze modele BMW, na dachówkach tradycyjnych domków lśnią panele słoneczne (ponoć w Niemczech jest ich tyle, co w całej reszcie świata razem wziętej), za wzgórzem w rekordowym tempie powstaje autostrada, a spod rękawa tradycyjnego stroju zwanego dźwięcznie Dirndl wysuwa się najnowszy model Timexa. Może to świat, w którym udało się zabrać to, co najwartościowsze z przeszłości i osadzić to w tym, co najlepszego przyniosła nam współczesność.



Tu chyba zawsze świeci słońce, ulice się nie kurzą, a ludzie nie odchodzą. Choć nie - przecież kiedyś zwiedzając wspaniały barokowy kościół natrafiłam na mszę żałobną za kobietę, która przeżyła ponad 100 lat i doczekała się licznych prawnuków. Ksiądz opowiadał o jej życiu - takie kazanie daje jednak dużo więcej otuchy niż sztandarowe "z prochu powstałeś"...



Ląduję na moim ulubionym lotnisku, z sentymentem wspominam noc spędzoną tu w napcabie (http://maniapodrozowania.blogspot.com/2011/11/monachium-noc-na-lotnisku.html). MAC tętni życiem - w browarze nie ma ani jednego wolnego stolika, na specjalnej scenie prezentowane są nowe modele aut, a pomarańczowa rakieta buchająca dymem reklamuje wypożyczalnię samochodów. To nowoczesne oblicze Bawarii, ale wystarczy pomknąć kilkanaście kilometrów autostradą, by znaleźć to tradycyjne - sielskie i spokojne.



Mieszkam w białym domku w Hexenagger u emerytowanego kowala, który prowadzi muzeum kowalstwa i rusznikarstwa. Można tam obejrzeć działające jeszcze miechy, poczuć własną ręką ciężar młota, usłyszeć, jak brzmi wykuwany metal. W innych salach zbroje, broń z różnych okresów, hełmy, ale też ponad 50 różnych rodzajów maszyn do pisania - jedna nawet z alfabetem arabskim.



W Sali Pamięci silva rerum: od młynków do kawy, poprzez stare narty po radia, krzyże, telefony, lampy naftowe. Trochę przedmiotów, które pamiętam z domu Dziadków, trochę jeszcze starszych. Zachwycają prostotą i funkcjonalnością - cechami, do których przykłada się teraz chyba mniejszą wagę. Na pamiątkę wizyty w muzeum można sobie kupić oryginalną podkowę za 5 euro. Ponoć przynosi szczęście - ale pod warunkiem, że zawiesimy ją tak, by je łapała - czyli wgłębieniem do dołu, a nie odwrotnie. 




Bawaria jest niczym naszyjnik barokowych pereł. Setki kościołów, pałace, wnętrza. Najbardziej znane przykłady barokowej architektury sakralnej to Asamkirche w Monachium, Klasztor Ettal i Wieskirche. Z obiektów niesakralnych urodą zachwyca pałac Nymphenburg, o czym miałam się przyjemność przekonać rok temu.


Tym razem rozkoszuję się pięknem barokowych budowli w Eichstätt. Aromatyczne capuccino w palarni kawy, następnie koncert organowy w katedrze, której historia sięga XI wieku. Najpierw w biało-szarym wnętrzu rozbrzmiewa dostojny Bach, potem mniej znany Buxtehude, a w finale mocny Bartholdy. Te dźwięki są niczym idealnie pasujący podkład do teledysku, którym wydają mi się obrazy detali na ołtarzu i ambonie przerywane mrugnięciami oczu niczym krótkimi cięciami między kolejnymi klatkami clipu. 


Wypełniona barokową muzyką idę na spacer po barokowym miasteczku. Świeci słońce, ryba na fontannie pluje wodą, która mieni się i przyjemnie szumi. Dostojna rezydencja i witający chłodem klasztor


Wchodzę do przedsionka zabudowań klasztornych. Pierwsza kolumna wije się zgodnie z siłą Coriolisa, ostatnia wręcz przeciwnie. U stóp jednej z nich przycupnął kamienny piesek.


Dzień mija szybko. Wieczorem dla ochłody kąpiel w termach Bad Gögging. Ponad 1300 m2 powierzchni basenów, łaźnia rzymska, brodzik Kneippa, dysze do masażu, rzeka dla rozrywki. Potem można napić się wody termalnej dobroczynnie wpływającej na trawienie. Pachnie specyficznie, ale podobno warto się przełamać. Zwłaszcza, że jej smak zaraz udaje mi się przełamać piwem Märzenbier w browarze Schneider. Słońce skrywa się za horyzont miękko oświetlając miasteczko Essing i górujące nad nim skały przywodzące na myśl naszą jurę częstochowsko-krakowską. 


Nadchodzi ciepły letni wieczór. Powietrze napełnia się śmiechem ludzi i głosami kelnerek, które przynoszą do stolików kolejne kufle złotego piwa.


2 comments:

  1. Dołączam do grona czytelników bloga. Bawaria jest niesamowita. Jeśli chodzi o Niemcy to zdecydowanie mój numer 1:)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Miło mi, dziękuję. A sympatię do Bawarii jak najbardziej podzielam.

      Delete