Zapraszam na blog podróżniczy o wyprawach do krajów Azji, Europy, Afryki Północnej i Ameryki Środko

2.12.2014

/ANGKOR/ Od Banteay Kdei do Banteay Srei, czyli kokos na śniadanie i pies na obiad


Kolejny dzień konsumpcji wielowiekowej tradycji. Łykamy zabytki Imperium Khmerskiego jak fastfoodowe hamburgery, a historie z dawnych czasów popijamy krzepiącym i gaszącym pragnienie acz niezbyt smacznym sokiem z kokosa.


Dziś zaczynamy od Srah Srang, historycznego zbiornika wodnego. Leżący nieopodal na suchej trawie pies próbuje rozprawić się z resztkami włochatej łupiny. I tak jest mu chyba chyba lepiej niż temu, którego ostatnio widzieliśmy w restauracji bezskutecznie przeszukującego kosz na odpadki. A już na pewno ma więcej szczęścia niż jego pobratymiec, który stał się daniem dnia w restauracji, którą odwiedzimy dziś wieczorem w Siem Reap.


Srah Srang, jeden z barayów na terenie Angkoru, wykopany został w połowie X wieku z inicjatywy Kavindrarimathany, jednego z ministrów Radżendrawarmana. Zmodyfikowano go potem na początku XIII wieku za rządów Dżajawarmana VII. Obecnie ma on wielkość 700 na 350 metrów i wciąż częściowo zapełniony jest wodą. ładne miejsce na zdjęcie o zachodzie słońca - z kamiennym lwem w tle.


Od zbiornika wzdłuż wszechobecnych w Angkorze budek z pamiątkami, ciuchami i napojami w stałej cenie na wszystkie drobiazgi, która w Kambodży wynosi "uandolla", idziemy do świątyni Banteay Kdei. Nie bez kozery zwana jest ona cytadelą z celami - rzeczywiście idąc wzdłuż długich korytarzy przechodzi się przez małe komnaty


Dziś wśród laterytowych murów z końca XII wieku skrywają się sprzedawcy obrazków oraz figurki Buddy przypominające, że jeszcze do pierwszej połowy XX wieku funkcjonował tutaj buddyjski klasztor. Mnie w czasie spaceru wąskimi przejściami najbardziej fascynują płaskorzeźby boskich Apsar - chyba piękniejsze niż w innych świątyniach. A o tym, że Banteay Kdei zbudowana została w stylu Bayon, przypomina ogromna twarz Buddy wieńcząca jedną z bram na teren świątyni.


Tu po raz pierwszy widzę to, co najczęściej chyba przedstawiane jest na zdjęciach z Angkoru - to, jak w skarby kultury wdziera się natura w postaci drzew-gigantów. Odwieczna siła wygrywała przez wieki z dziełem ludzkich rąk - w jednych świątyniach w większym, w innych w mniejszym stopniu. Większość budowli została odrestaurowana i odzyskana ze szponów natury - ale w niektórych zostawiono ślady tego, w jakim stanie Angkor w połowie XIX wieku odkrył Henri Mouhota. 


Ale najsłynniejszy obraz, na którym potężne korzenie dyniowca oplatają mury świątyni, nie pochodzi stąd, tylko ze zbudowanej w XII wieku Ta Prohm. Miejsce to zostawiono bez większych prac konserwacyjnych - zabezpieczając jedynie fragmenty grożące zawaleniem się, by pokazać, jak wyglądał kiedyś - i wyglądałby nadal - Angkor, gdyby nie intensywne działania międzynarodowych grup odnawiających świątynie.


Ta Prohm jest ogromna - i z każdej strony inna. Z jednej wygląda jak gotycki zamek, z innej jak chata Baby Jagi. Nic dziwnego, że większość Thomb Raidera nakręcono właśnie tutaj, w tej niepowtarzalnej scenerii. Tabliczka "Mind your head" ustawiona pod zwieszającym się konarem ma tu chyba podwójne znaczenie - bo nawet bez uderzenia się w głowę trudno tu opanować jej zawroty. Czy to miejsce istnieje rzeczywiście czy jest tylko jakąś dekoracją teatralną albo zwidem przegrzanej upałem głowy? I czy to prawda, że w tutejszym skarbcu przechowywano 5 ton srebra i 35 ton diamentów?


Aby pozostać w klimacie dwunastowiecznych świątyń pożeranych przez drzewa niczym kapelusz przez węża w "Małym Księciu" (książkę tę odkryłam nota bene w Kambodży w wersji khmerskiej w jednej z księgarni - i, podobnie jak wszechobecne bagietki, uznałam za pozostałość protektoratu francuskiego) udajemy się do Ta Som.

 
To kolejne dzieło Dżajawarmana, którego Nick Ray w przewodniku po Kambodży nazywa żartobliwie Donaldem Trumpem Imperium Khmerskiego. Dziś świątynia jest w stanie raczej opłakanym i większość turystów przychodzi tu dla jednego kadru: wschodnią gopurę Ta Som oplatają niczym macki ośmiornicy ogromne korzenie drzewa. To podobno jeden z najczęściej fotografowanych motywów w całym Angkorze.


Czy po odwiedzeniu tylu świątyń kolejna może jeszcze czymś zachwycić?... To pytanie zadaję sobie jadąc tuk tukiem do ostatniego zabytku z listy: do Banteay Srei. I ku mojemu zdziwieniu budowla ta jest niczym deser wieńczący posiłek. I to deser przygotowany być może kobiecymi rękami - nazwa świątyni to w tłumaczeniu "Twierdza kobiet". Według legendy musiała ona zostać ozdobiona przez niewieście ręce, bo żaden mężczyzna nie byłby zdolny do takiej finezji... Trójwymiarowe płaskorzeźby wyczarowane w różowawym kamieniu uchodzą za jedne z najpiękniejszych na świecie. Ja zgadzam się z tą opinią.


Banteay Srei zbudowano w X wieku ku czci Sziwy. Ciekawostką jest to, że nie ufundował jej król, tylko kapłan - brahman. Może dlatego na ścianach tyle jest scen z Ramayany, sanskryckiego eposu o Ramie, siódmym wcieleniu boga Wisznu.


Trudno nie zachwycić się tą budowlą pokrytą niemal szczelnie zdobieniami, taką z jednej strony "too much", a drugiej zaś wypieszczoną i dopracowaną w każdym szczególe. Nic dziwnego, że to ona jako jedna z pierwszych świątyń Angkoru poddana została renowacji. Prace mające na celu przywrócenie świetności tej niezwykłej świątyni prowadziło w latach trzydziestych XX wieku EFEO, "Francuska Szkoła Dalekiego Wschodu" podejmująca zresztą tego typu działania także w wielu innych zabytkach Angkoru.


Historia Kambodży to temat, który trudno zgłębić laikowi. Choć jej odpryski widać tu na każdym kroku - czasem w najmniej oczekiwanych kontekstach. I tak wieczorem za radą naszych tuktukowców trafiamy do restauracji... północnokoreańskiej. To w niej właśnie daniem dnia jest wspomniany już pies. 

Restauracja ta - o nazwie Pyongyang - to jeden z lokali sieci zarządzanej przez rząd Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej. Na ich otwarcie zezwolił sam Sihanouk, legendarny król Kambodży. Ostatnio prasie pojawiały się pogłoski, że są to pralnie pieniędzy i maszynki do pozyskiwania twardej waluty dla komunistycznego rządu. Jak jest naprawdę, nie wie nikt. Ale wizyta w takim miejscu jest przeżyciem jedynym w swoim rodzaju.


Po pierwsze dlatego, że trudno tam coś zjeść. Mimo poproszenia o dania "very mild" dostajemy potrawy tak ostre, że dusimy się kimchi i płaczemy nad sałatką. Po drugie z tego powodu, że rozmawiać też się tam nie da, bo kolacji towarzyszą niebywałe zupełnie pokazy artystyczne na ustawionej w ogromnym lokalu scenie. Raz są to tańce synchroniczne, raz słodkie śpiewy, raz rockowe solówki. Aż trudno uwierzyć, że kelnerki - bo to one pojawiają się w kolejnych numerach - mają aż tyle talentów. No a po trzecie Pyonyang jest niezwykła, bo nie wiadomo jak, kiedy i dlaczego zyskujemy tam nowych przyjaciół. Koreańczycy siedzący dużą grupą przy stoliku obok podają nam co i raz na talerzykach kąski ze swojej wielodaniowej uczty. Uśmiechają się przy tym, machają do nas i pokazują na migi, by nie jeść za dużo kimchi, bo rozbolą nas brzuchy. 


W restauracji nie zrobiłam zbyt wielu zdjęć. Obsługa reagowała na aparat alergicznie. Być może z powodu afery szpiegowsko-rządowej, której opis udało mi się znaleźć w Internecie: http://khmernz.blogspot.com/2011/01/sihanoukvilles-first-shopping-complex.html.

Szalony północnokoreański festyn był ciekawszy nawet od turystycznego pokazu tańców folklorystycznych do kotleta (a właściwie do egzotycznych owoców), na który wybraliśmy się do restauracji Koulen. Choć trzeba przyznać, że tancerki wykazywały się na nim niezwykłą wręcz gibkością stawów.

Po dniu w innej bajce i wieczorze w jeszcze innej wracamy do hotelu. Tak jak w każdym niemal publicznym przybytku w Korei, to znaczy w Kambodży, wita nas tam święta trójca: król Sihanouk, jego żona Monineath i ich syn - panujący obecnie Norodom Sihamoni, którego osobiste błogosławieństwo w formie kolorowej pocztówki dostaniemy niebawem przy zakupie biletu do pałacu w Phnom Penh.


Monarchia komunistyczna. Portrety króla w hotelach i przywódców partii na billboardach. Nawet ustrój jest w Kambodży nie do ogarnięcia.


*** 
ZAPRASZAM TEŻ NA FILMOWY SPACER PO ŚWIĄTYNIACH ANGKORU:


I NA KHMERSKIE ORAZ PÓŁNOCNOKOREAŃSKIE POKAZY TANECZNO-WOKALNE:



ORAZ DO LEKTURY INNYCH TEKSTÓW O KAMBODŻY:




No comments:

Post a Comment