Zapraszam na blog podróżniczy o wyprawach do krajów Azji, Europy, Afryki Północnej i Ameryki Środko

11.13.2016

/SZTOKHOLM/ Być dancing queen choć przez jeden dzień...


Sztokholm to dla mnie miasto wysp i muzeów. W lecie lubię spacery po nabrzeżu i rejsy statkiem wycieczkowym, na jesieni wolę schronić się tam przed kapryśna skandynawską pogoda pod dachem. W muzeach właśnie. W czasie pierwszego pobytu w stolicy Szwecji zaliczyłam największy highlight – Vasamuseet (www.vasamuseet.se) na wyspie Djurgården. Dziwiłam się, co może być ciekawego we wraku statku wydobytym w latach sześćdziesiątych i już mocno zbutwiałym. Jednak miejsce to zachwyciło mnie podwójnie – i ze względu na rozmiary samego okrętu z XVII wieku, i ze względu na to, z czym zetknęłam się potem także w innych miejscach – na mistrzostwo Skandynawów w tworzeniu ciekawych, interaktywnych i pełnych atrakcji muzeów.


Druga wizyta w Sztokholmie – Muzeum Średniowieczne Medeltidsmuseet (www.medeltidsmuseet.stockholm.se). Choć ten okres historyczny nie interesuje mnie specjalnie i miejsce to wybrałam głównie ze względu na stosunkowo niską cenę biletu, to też wyszłam stamtąd oszołomiona. Nie ze względu na dyby czy stare mury, lecz znów z powodu mistrzostwa w planowaniu tego typu obiektów. Ciekawe filmy, instalacje multimedialne, repliki średniowiecznych gier, gdzie można było stać się figurą na planszy. Nie było tam nic nudnego, gablotowego i zmurszałego, za to dużo akcji i zabawy.

Trzecia wizyta. Muzeum hologramów (www.hologram.se), wybrane znów ze względu na bolesny przelicznik koron. Ciekawe, bo jedyne w swoim rodzaju. Obrazy 3D atakujące ze ścian pozostawiły we mnie niepowtarzalne wrażenie. Idąc tropem przeżyć artystycznych przepłynęłam na wyspę Skeppsholmen, by odwiedzić Moderna Museet (www.modernamuseet.se) – muzeum sztuki współczesnej. Nie słynie ono ze swych zbiorów – i chyba właśnie dlatego okazało się strzałem w dziesiątkę. Było… zupełnie puste. Ja i obrazy wielkich mistrzów – Matissa, Picassa, Braque’a. Nigdy dotąd nie obcowałam z kolorami i kształtami utrwalonymi na płótnie w takiej ciszy, spokoju, bez ludzi wchodzących w kadr, bez rozpraszających dźwięków. W jednej z sal na ścianie surrealistyczny sen Dalego. Nie wiem, który to był obraz – chyba jakiś mniej znany. Ale jego skala i niezwykła technika malarska spowodowały, że wydawało się, jakby barwne plamy wychodziły do widza i łapały go za gardło. Wtedy po raz pierwszy zrozumiałam skalę geniusza Dalego – obserwując kilkanaście minut doskonałość techniczną, z jaką ruszał pędzlem tworząc obraz 3D na płaskim tle.

Jest listopad, w Sztokholmie pada, dziś idę do muzeum, które otwarto zaledwie sześć miesięcy temu. Tam też przeniosę się w inną epokę – choć mniej odległą: do lat siedemdziesiątych XX wieku. Muzeum ABBY (www.abbathemuseum.com), interaktywny świat muzyki i kolorów, prawdziwy wehikuł czasu. Przed budynkiem plansze, dzięki którym można poczuć się przez chwilę jak Agnetha, Anni-Frid, Benny lub Björn. A w środku – nawet zostać piątym członkiem grupy. Ale na to trzeba poczekać. Bierzemy numerek do kasy, dobre pół godziny czekania – spędzamy je w kolorowym sklepie z wystawą plakatów, płytami, zwariowanymi gadżetami. Czas mija szybko, płacimy po 195 koron – kartą kredytową, bo muzeum ze względu na skomplikowane powody ocierające się o kwestie ekologiczne i światopoglądowe nie przyjmuje gotówki. Kartą zresztą musiałam zapłacić także za bilet kolejowy z Uppsali do Sztokholmu – bo też nie dało się inaczej.


Już z biletem musimy poczekać na naszą kolej – goście wpuszczani są w małych grupach. Pijemy gorzką szwedzką kawę na białym stoliku, nad nami lustrzane kule przenoszące nas w klimat epoki. W końcu, wreszcie nasza kolej! W toaletach przebieramy się za boską Agnethę i piękną Ann-Frid, by jeszcze lepiej poczuć klimat dzieciństwa, kiedy w szpilkach naszych mam tańczyłyśmy do „Dancing Queen” odgrywanego z winylowej płyty. Do tego przeboju tańczyłyśmy obie – i ja, i moja niemiecka przyjaciółka. I pewnie tysiące dziewczynek w innych krajach.


Najpierw film. Głośna muzyka, migające obrazy na zaokrąglonym ekranie. Ogromne śmiejące się twarze członków zespołu. Welcome – witamy w świecie ABBY. Idziemy dalej. Sale są w półmroku, dzięki czemu podświetlone eksponaty wydają się jeszcze bardziej plastyczne. Obrazki na ścianach – niczym albumy rodzinne – dokumentują dzieciństwo i młodość członków zespołu. W wykuszu fototapeta z ławeczką, na której można usiąść i sfotografować się między naturalnej wielkości Agnethą, Anni-Frid, Bennym i Björnem z czasów ich największych sukcesów. Przed „The Winner Takes It All”…


Przez drzwi w kształcie serca wraz z tłumem innych zwiedzających przechodzimy do sali, w której zza szyb można popatrzeć na studia nagraniowe i garderobę zespołu. Jest też biały pokoik w studze z widokiem na morze, w którym powstało kilka znanych hitów. Zaraz dalej pierwszy element interaktywny – elektroniczny minipuplit do miksowania utworów. Można wybrać piosenkę i ustawiać głośność leadu oraz poszczególnych instrumentów. Wynik na monitorze pokazuje, na ile blisko było się ideału stworzonego przez profesjonalistów. 


Potem jest jeszcze ciekawiej: kabiny z czarnymi kotarami. Za nimi mikrofon i informacja, że ABBA szuka piątego członka zespołu i  że właśnie ogłoszono casting. Na monitorze wybieram więc „Dancing Queen”, tekst wyświetla się w trybie karaoke, a ja śpiewam do mikrofonu. Szkoda, że nie mogę utrwalić efektu moich zmagań… A jednak mogę! Przy każdej z multimedialnych atrakcji goście muzeum skanują bilet – i dzięki temu na stronie http://www.abbathemuseum.com/se/din-sida  po wbiciu specjalnego kodu zyskują dostęp do swoich plików. Jest też opcja zgrania ich przez komputer – przez 30 dni od daty wizyty.


Komu nagranie studyjne nie wystarcza, ma szansę wystąpić live na scenie. Pracownik muzeum podaje mi mikrofon, pozwala wybrać utwór i instruuje, gdzie będzie widać tekst. Zza szyby widzę ciekawą publiczność, przed sobą ekran. Nagle po obu stronach pojawiają się wirtualni członkowie ABBY. Muzyka zaczyna grać, ja śpiewam, wirtualne figury też. Goście muzeum klaszczą za szybą. Tańcząc jako dziecko do dźwięków winylowej płyty nigdy nie przypuszczałabym, że spotka mnie kiedyś taka atrakcja.


Mijamy mały śmigłowiec przypominający o złotych czasach grupy, za nim kolejna komnata cudów. Teraz wyświetlam się na ekranie z członkami ABBY i śpiewam wraz z nimi. Atrakcja goni atrakcję – quiz z wiedzy o ABBY o różnych stopniach trudności, dyskoteka z kolorową posadzką. Druga godzina mija nie wiadomo kiedy. Dla ochłonięcia po tańcach idziemy do sal, w których wystawione są oryginalne kostiumy sceniczne. Ależ oni byli szczupli i wysocy…


Przechodzimy do sali kinowej. Today playing „ABBA – The Film”, cóżby innego. Fajnie, że po angielsku. Młody dziennikarz stara się dostać do członków zespołu i przeprowadzić z nimi wywiad – tyle o akcji. Ale prawdziwą atrakcją pokazu są klipy z koncertów i z backstage’u. Członkowie zespołu nawet w pokojach hotelowych rozmawiają ze sobą po angielsku – ciekawe, czy tak było naprawdę.


I znów dla odmiany trochę akcji – małe studio muzyczne, w którym próbuję wystukać „Waterloo” na perkusji, a potem wydobyć dźwięki z keyboardu. Melodie ABBY wcale nie są łatwe – choć tak łatwo wpadają w ucho. Wie to każdy, kto kiedykolwiek wybrał „Money, Money, Money” na karaoke.


Dalej prawdziwa Hall of Fame. Na ścianach wiszą niezliczone okładki płyt. Aż mienią się w oczach tyle ich jest. Niewiarygodne, że przez 11 lat istnienia zespół nagrał ich aż tyle. W małych kabinach oznaczonych dziesięcioleciami – lata 40te, 50te itd. – można posłuchać muzyki szwedzkiej z poszczególnych dekad. To takie uzupełnienie – i tylko tyle, bo nikt nie zdetronizował dotąd ABBY. I pewnie długo jej nie zdetronizuje… Ponoć muzycy w latach dziewięćdziesiątych odrzucili propozycję wspólnego występu, za którą oferowano im miliard dolarów. Ich nieśmiertelna legenda jest warta dużo więcej.


Wychodzimy na ciemne już ulice Sztokholmu. Dopiero połowa listopada, a już uruchomiono miejskie lodowisko pod gołym niebem. Pada deszcz, ludzie skrywają się w przytulnych knajpkach i pija piwo po 50 koron za butelkę. Mamma Mia, co za miasto, co za dzień, co za muzeum.



ZAPRASZAM TEŻ NA FILMOWY SPACER PO MUZEUM ABBY: 

 

3 comments:

  1. Projektowanie skandynawskich muzeów jest świetnie przemyślane. Sama mieszkam w Danii i zdążyłam juz zwiedzić parę tutaj, jak i w Szwecji i Norwegii. Żałuję że kiedy byłam w Sztokholmie nie było jeszcze muzeum Abby :-(

    ReplyDelete
  2. You are the Dancing Queen, young and sweet, only seventeen
    Dancing Queen, feel the beat from the tambourine, oh yeah
    You can dance, you can jive, having the time of your life
    See that girl, watch that scene, digging the Dancing Queen!
    UWIELBIAM TĘ PIOSENKĘ!!! :) SUPER FOTKI! :)

    ReplyDelete
  3. Mam bzika na punkcie Skandynawii, no może poza Abbą;) Jeszcze nie miałam okazji tam zawitać, ale mam nadzieję, że jak już trafię to na dłużej. Pozdrawiam.
    http://lifegoodmorning.blogspot.com/

    ReplyDelete