Zapraszam na blog podróżniczy o wyprawach do krajów Azji, Europy, Afryki Północnej i Ameryki Środko

12.22.2016

/GIBRALTAR/ Oko w oko z makakami, czyli szalona rundka nad przepaścią


Podobno dopóki na Skale Gibraltarskiej mieszkać będą małpy, dopóty terytorium to należeć będzie do Wielkiej Brytanii. Coś w tym jest: mieszkańcy Gibraltaru dwukrotnie odrzucili w referendach z 1967 i 2002 roku możliwość przeniesienia terytorium pod hiszpańską jurysdykcję. A jeśli chodzi o małpy - to nie ma obaw, by w najbliższym czasie stąd zniknęły. Kradną słodycze, włażą na rusztowania, czasem nawet ostrzykają kogoś złotym płynem "na szczęście". Nie ma wątpliwości, kto tu tak naprawdę rządzi. 


Gibraltar to ciekawa mieszanka hiszpańskości i brytyjskości. Rejestracje są w kolorze żółtym typowym dla GB, ale ruch - prawostronny. Język urzędowy to angielski, ale na ulicach słyszy się raczej hiszpański, a najczęściej - dziwny miks typu "Come here, por favor." Skrzynki pocztowe wyglądają jak te w Zjednoczonym Królestwie, ale Main Street ma nastrój bardziej jak Rambla niż jak Oxford Street.

 
Main Street to notabene istny wolnocłowy raj. Za 5 funtów udaje mi się kupić markową bluzkę, w salonie z bielizną leżą eleganckie staniki przecenione na 7 funtów. W perfumerii trudno wytrzymać od mieszaniny zapachów, którą generują panie próbujące różnych marek. Trochę gorzej sprawa ma się z elektroniką - Sony można dostać wszędzie, ale Fuji najwyraźniej nie ma tu aż tak wyrobionej pozycji. 


Ale zacznijmy od początku. Póki co dojechaliśmy do prowincji Kadyks, z której widać już Skałę Gibraltarską. Zaraz czeka nas przekroczenie granicy państwowej - do wejścia na terytorium zamorskie GB wystarcza dowód, no ale jednak kontakt z umundurowanymi urzędnikami nie pozostawia wątpliwości co do tego, że zmieniamy kraj pobytu. Za punktem kontroli dokumentów biorę mapkę miasta z biura informacji turystycznej, która sprytnie przycupnęła w tym samym budynku, co straż graniczna. 


Zaparkowaliśmy jeszcze na terytorium Hiszpanii, w miejscowości La Línea de la Concepción, na Gibraltar wchodzimy per pedes i przy znajdującym się 200 metrów dalej lotnisku wsiadamy do ugadanego wcześniej lokalnego busa o znaczącej nazwie "Parody Tours". Parodystyczny aspekt wycieczki okazuje się podwójny - po pierwsze puszczany przez kierowcę z płyty CD tekst informacyjny napisany jest wyjątkowo lekko i przekornie, a po drugie na przednich siedzeniach rozgrywa się okraszony przekleństwami i wrzaskami spektakl na żywo w wykonaniu Rodziny Patologicznej ("ja tu siedzę" - "nie, ja tu siedzę" - "cicho" - "ty bądź cicho" - "zamknij się" etc.). Trzeba jednak bardzo uważać, z kim się wsiada do busa...


W takiej pełnej emocji atmosferze ruszamy na podbój Gibraltaru - najgęściej zaludnionego kawałka świata (na powierzchni zaledwie 6,5 km² mieszka tu aż 29 185 osób!). Jedziemy w poprzek pasów lotniska - funkcjonuje on tu niczym przejazd kolejowy ze szlabanem puszczającym ruch kołowy, gdy akurat nie rozpędza się i nie ląduje żaden samolot. Pokonujemy ronda w nowszej dzielnicy mieszkaniowej z domami (raczej) hiszpańskimi i czerwonymi double deckerami (zdecydowanie) brytyjskimi.


Mijamy pierwszy historyczny obiekt: Grand Casemates Gates, czyli bramy znajdujące się od strony północno-zachodniej murów obronnych okalających stare miasto. Konstrukcja wzniesiona w XVIII wieku przez Brytyjczyków ma w sobie fragmenty starszego hiszpańskiego bastionu. W czasie wielkiego oblężenia Gibraltaru, nieudanej próby odbicia przez Hiszpanów i Francuzów terytorium z rąk Brytyjczyków w latach 1779 - 82, narodził się tu osobliwy (opisywany nawet przez Jamesa Joyce'a w "Ulissesie") rytuał odgrywany do dziś z okazji ważnych świąt państwowych. Chodzi o uroczyste przekazywanie kluczy do miasta gubernatorowi, który następnie maszeruje wraz z eskortą do bram, by otworzyć je o poranku i zamknąć wieczorem.


Dalej przez okno miga nam Chatham Counterguard - asymetryczny bastion zbudowany w XVIII wieku w miejscu dawnych hiszpańskich umocnień i potem przez lata rozbudowywany. Niegdyś zwany był on "pomarańczowym" od nazwiska brytyjskiego króla Williama of Orange. Miejsce to pełniło też rolę militarną w czasie drugiej wojny światowej - na murach zainstalowano armatę przeciwlotniczą typu Bofors, aby bronić Gibraltar przed atakami, które przypuszczali z powietrza m. in. Francuzi.


Głos z informacyjnego CD ze swadą opowiada o barwnych i pełnych zwrotów akcji dziejach tego miejsca. W tutejszych jaskiniach znaleziono ślady człowieka pierwotnego - i to o 6 lat wcześniej niż w niemieckim Neandertal. Osadnictwo na malowniczo położonej skale ma więc długą historię. 27 kwietnia 711 roku przybył tu berberyjski generał Tarik ibn Zijad, który właśnie z tego miejsca ruszył na podbój Półwyspu Iberyjskiego. Jemu też Gibraltar zawdzięcza swą nazwę - która po arabsku oznacza "Górę Tarika".

Mimo licznych prób odbicia przez Hiszpanów Gibraltar przez wiele wieków znajdował się w rękach Arabów. Dopiero 20 sierpnia 1462 roku miasto zostało ostatecznie zdobyte przez Chrześcijan podczas rekonkwisty - w czasie siódmego z kolei oblężenia... A o wiekach rządów muzułmańskich przypomina dziś symbolicznie otwarty w roku 1997 piękny biały meczet Ibrahim-al-Ibrahim - wart pięć milionów funtów podarunek króla Fahda z Arabii Saudyjskiej.



Przez dwa i pół wieku Gibraltar był w rękach Hiszpanów. Sytuacja zmieniła się po krwawej wojnie o sukcesję tronu, która rozgorzała po bezpotomnej śmierci Karola II Habsburga i objęła swym zasięgiem również strategiczną pod względem militarnym skałę u wyjścia Morza Śródziemnego na Ocean Atlantycki. Zgodnie z postanowieniami pokoju utrechckiego w 1713 roku Gibraltar został przekazany Wielkiej Brytanii jako wieczysta kolonia.

Nasz busik jedzie coraz bardziej pod górkę. Mijamy klaustrofobiczne tunele oraz sztuczny wodospad, w którym płynie oczyszczona woda odpadowa ze stacji odsalania wody morskiej. W końcu docieramy na najbardziej wysunięty na południe punkt półwyspu, na którym znajduje się taras widokowy Europa Point.


Przy dobrej pogodzie widać stąd ponoć wybrzeże Afryki, a niezależnie od aury podziwiać można pobliskie Algeciras - ważne miasto portowe w Hiszpanii. Jest tu też latarnia morska z 1841 roku oraz ważne polonicum: instalacja z granitowymi tablicami i śmigłem upamiętniająca wypadek lotniczy, do którego doszło tu 4 lipca 1943 roku i w którym zginął Naczelny Wódz Polskich Sił Zbrojnych, generał Władysław Sikorski oraz 15 innych osób. Przy okazji tego rozdziału historii dwudziestowiecznej warto wspomnieć, że - jak podają źródła - Gibraltar był w czasie drugiej wojny jednym z dwóch głównych portów obsługujących wojskowe konwoje transatlantyckie: między grudniem 1942 a marcem 1945 roku przetransportowano na tej trasie niemal 540 tysięcy żołnierzy. 


Jedziemy coraz wyżej coraz bardziej stromą drogą. Ledwie mieszczą się tu koło siebie dwa busy. Widoki coraz piękniejsze, ale w rozkoszowaniu się nimi przeszkadza mi nieco serce siedzące w gardle. Nawet jadąc słynną Prithvi Highway z Katmandu do Pokhary nie bałam się aż tak bardzo patrząc na cień busa wpadający w przepaść za oknem...


Dojeżdżamy do kolejnego must see Gibraltaru, który w dobrych proporcjach łączy w sobie atrakcje historyczne z cudami natury - a mianowicie do Groty Świętego Michała. Nazwa tej jaskini - jednej ze 150 znajdujących się w tutejszym rezerwacie przyrody - pochodzi od podobnego miejsca we włoskim Monte Gargano, w którym kiedyś ponoć ukazał się sam Archanioł. 


Grota to niewątpliwy cud natury - choć tak upozowany i przerobiony na atrakcję dla odwiedzających ją rocznie ponad miliona turystów, że trudno docenić jego wartość. Na stalaktyty i stalagmity pada wielokolorowe zmieniające się światło, w tle gra rytmiczne techno. Większość trasy pokonujemy po podświetlonych schodach. Za nietoperzami nawet się nie rozglądam, bo żaden nie wytrzymałby tego hałasu.


Co innego małpy, które spotykam na platformie widokowej nieopodal jaskini. Im najwyraźniej trąbienie i krzyki turystów zupełnie nie przeszkadzają. Wręcz przeciwnie - starają się nawiązać kontakt, pozują do selfie i podkradają słodycze. Z toreb turystów, rąk dzieci i koszy na śmieci muszą wyciągać je na własną rękę - karmienie makaków zagrożone jest bowiem na Gibraltarze karą w wysokości 4000 funtów. 


Z małpiego królestwa jedziemy w dół inną, starszą drogą. Mijamy jeden z bodaj siedmiu kościołów katolickich działających na Gibraltarze i siedzibę gazety "Gibraltar Chronicle" wydawanej od roku 1801. Donosiła ona na bieżąco o bitwie morskiej pod Trafalgarem, która rozegrała się - częściowo na pobliskich wodach - 21 października 1805 roku między flotą angielską a francusko-hiszpańską. Do dziś na Gibraltarze spoczywa wielu poległych wtedy żołnierzy, również tych leczonych w tutejszym szpitalu. Ciało samego marszałka Nelsona przetransportowano tu ponoć w beczce pełnej rumu...


Dojeżdżamy do najstarszej dzielnicy Gibraltaru z kolorowymi domkami i wąskimi ulicami zupełnie niedostosowanymi do potrzeb tak masowego ruchu turystycznego.  


Znów przejeżdżamy w poprzek pasa startowego lotniska na skale i na piechotę wracamy do Hiszpanii. W oczy rzuca się nam pomnik postawiony w roku 2003 ku czci hiszpańskich robotników pracujących na Gibraltarze. Od wieków po dzień dzisiejszy wnoszą oni swój wkład w bogactwo brytyjskiej kolonii: obecnie codziennie do pracy przyjeżdża tu 10 tysięcy osób z okręgu Kadyksu.


Z Gibraltaru wyjeżdżam mądrzejsza o trzy zasady, którymi niniejszym się dzielę:
1. Nigdy nie należy stawać centralnie pod małpą siedzącą na drzewie, bo makaki rywalizują między sobą w liczbie trafionych turystów,
2. Trzeba uważać, z kim wsiada się do busika - kierowca temperamenty Hiszpan plus Patologiczna Rodzinka w charakterze pasażerów to jedna z gorszych kombinacji,
3. Każdy, kto ma lęk wysokości, na Skałę Gibraltarską zdecydowanie powinien wjeżdżać z zamkniętymi oczami - i pod żadnym pozorem nie patrzyć w dół.  

Następnym razem:
1. Wezmę aparat z większym teleobiektywem, by polować na małpy z bezpiecznej odległości,
2. Wsiądę do busa z Finami - nawet jeśli będą się kłócić, to nie zrozumiem ani słowa,
3. Wybiorę mniejszy pojazd, by nie jechać tak blisko przepaści i nie bać się przy każdej mijance.

Tak czy owak chętnie wrócę do tego jedynego w swoim rodzaju brytyjsko-hiszpańskiego minipaństwa z urzekającymi landszaftami, dla których warto dostać się na szczyt skały - nawet z sercem w gardle.




***

ZAPRASZAM TEŻ NA FILMOWĄ RUNDKĘ SZALONYM BUSIKIEM PO GIBRALTARZE:

3 comments:

  1. Żeby te małpki tylko słodycze kradły... a one umieją paszport z torebki wyciągnąć i w przepaść go rzucić, bo przecież mało interesująca dla nich ta książeczka :)

    ReplyDelete
  2. Może w paszporcie kusi je kolor - a może po prostu lubią patrzeć, jak coś spektakularnie spada :-) Albo to naprawdę dla nich jakiś rodzaj sportu....

    ReplyDelete
  3. Bardzo proszę Cię o informację, czy Gibraltar jest naprawdę godny uwagi, czy też szkoda na niego czasu. W lutym wybieramy się do Andaluzji na 10 dni. Planujemy wynająć samochód i zwiedzać poszczególne miasta. Co do Gibraltaru słyszałam niezbyt pochlebne opinie, że poza małpami niczego interesującego tam nie ma. Skoro byłaś to wiesz najlepiej jak to jest:)

    ReplyDelete